Donald Trump ogłosił, że doprowadził do pokoju w Gazie – miejsca, gdzie od dwóch lat nie milkły bomby. W jednej chwili, za pomocą krótkiego wpisu w mediach społecznościowych, prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił koniec wojny, którą świat uznał już za nierozwiązywalną. Ale czy rzeczywiście dokonał niemożliwego, czy tylko napisał kolejną odsłonę politycznego spektaklu o nazwie „Trump”?
Czy to koniec konfliktu?
W środowe popołudnie w Białym Domu Donald Trump, podczas spotkania przy okrągłym stole, został niespodziewanie poinformowany o przełomie. Sekretarz stanu Marco Rubio przekazał mu notatkę, która – jak się okazało – zwiastowała koniec jednej z najdłuższych i najbardziej wyniszczających faz konfliktu izraelsko-palestyńskiego ostatnich lat. Kilka godzin później, za pośrednictwem swojego portalu Truth Social, Trump ogłosił: „Izrael i Hamas podpisali pierwszy etap naszego planu pokojowego. Oznacza to, że wszyscy zakładnicy zostaną wkrótce uwolnieni, a Izrael wycofa swoje wojska do uzgodnionej linii. To pierwszy krok ku silnemu, trwałemu i wieczystemu pokojowi”.
Słowa te natychmiast obiegły świat. Dla jednych stanowiły dowód, że Donald Trump – polityk znany z konfrontacyjnego stylu – potrafi osiągnąć to, co nie udało się jego poprzednikom. Dla innych były jedynie kolejnym rozdziałem w długiej historii obietnic i zawiedzionych nadziei na Bliskim Wschodzie.
Pierwszy etap: wymiana i wycofanie
Treść porozumienia, które Trump ogłosił z dumą jako „pierwszy etap pokoju”, zakłada dwa kluczowe elementy. Po pierwsze, pełne uwolnienie wszystkich zakładników przetrzymywanych przez Hamas – zarówno żywych, jak i ciał tych, którzy zginęli w niewoli. Według doniesień, w Gazie pozostawało około 20 żywych zakładników oraz 28 ciał, które miały zostać przekazane stronie izraelskiej. W zamian Izrael zgodził się na wypuszczenie 1700 palestyńskich więźniów, w tym 215 skazanych na dożywocie.
Ten ostatni punkt wzbudził szczególne kontrowersje w Izraelu. Część z uwalnianych osób odbywała kary za ciężkie przestępstwa, w tym ataki terrorystyczne. Jak zauważają izraelscy komentatorzy, decyzja o ich zwolnieniu będzie mieć poważne konsekwencje polityczne dla rządu Benjamina Netanjahu, który już wcześniej balansował na granicy utraty większości.
Porozumienie przewiduje też częściowe wycofanie wojsk izraelskich ze Strefy Gazy w ciągu 24 godzin od jego formalnego zatwierdzenia przez rząd w Jerozolimie. Ten czas ma umożliwić Hamasowi zebranie zakładników i przygotowanie ich do wymiany. Sama operacja wymiany – jak zapowiedział Trump – ma się odbyć w niedzielę lub poniedziałek.
W ciągu 48-72 godzin po rozpoczęciu wymiany ma dojść do dalszego wycofania sił izraelskich oraz do rozpoczęcia procesu przekazywania władzy administracyjnej w Gazie nowym strukturom, które według planu Trumpa mają mieć charakter „technokratyczny i pozbawiony politycznych afiliacji”.
„Dzień po” – największa niewiadoma
Tym, co odróżnia obecną próbę od wcześniejszych rozejmów, jest – jak twierdzi Julian Borger, korespondent „The Guardian” – większy nacisk na tzw. „dzień po”. Chodzi o plan działań po zakończeniu wymiany więźniów i wycofaniu wojsk.
Trump ogłosił w Białym Domu tzw. „20-punktowy plan pokojowy”, opracowany wspólnie z premierem Netanjahu. Dokument ten, choć pozbawiony harmonogramu i konkretnej sekwencji działań, ma stanowić ramy dla odbudowy i przyszłego zarządzania Gazą. Jednym z jego elementów ma być powołanie międzynarodowej „Rady Pokoju”, w której zasiądą m.in. sam Donald Trump oraz były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair.
Jak podkreślają obserwatorzy, część zapisów planu ma charakter życzeniowy – mówi o „technokratycznym rządzie palestyńskim”, który miałby przejąć władzę po Hamasie, oraz o szerokim zaangażowaniu państw arabskich w odbudowę regionu. Jednak – jak zauważa Borger – dokument przypomina bardziej listę życzeń niż spójną strategię. Nie ma w nim ani terminów, ani mechanizmów egzekwowania zobowiązań.
Izraelskie dylematy i polityczne ryzyko
Największą przeszkodą na drodze do trwałego pokoju może okazać się polityka wewnętrzna Izraela. Dwa skrajnie prawicowe ugrupowania w koalicji Netanjahu – kierowane przez ministrów Itamara Ben-Gvira i Bezalela Smotricha – już zapowiedziały sprzeciw wobec jakiegokolwiek planu, który dopuszcza przetrwanie Hamasu w jakiejkolwiek formie. Choć nie planują obecnie wyjścia z rządu, grożą, że zrobią to, jeśli porozumienie przejdzie do drugiego etapu, zakładającego dalsze wycofanie wojsk i przekazanie władzy nad Gazą nowym podmiotom.
Netanjahu, którego przetrwanie polityczne od dwóch lat zależy od poparcia tej części koalicji, znalazł się w sytuacji niemal bez wyjścia. Jak wskazują komentatorzy, każdy krok w stronę pokoju może oznaczać koniec jego rządów.
Echa w regionie: ulga i ostrożny optymizm
Na Bliskim Wschodzie reakcje były mieszane, choć przeważała ulga. W Gazie, wyniszczonej dwuletnią wojną, mieszkańcy reagowali spontanicznymi manifestacjami radości. Po miesiącach głodu, bombardowań i blokady nawet tymczasowe zawieszenie broni oznaczało szansę na przeżycie.
Po stronie izraelskiej dominowało uczucie ulgi z powodu perspektywy powrotu dwudziestu zakładników. Dla opinii publicznej, coraz bardziej znużonej wojną, której cele stały się niejasne, wieści o rozejmie przyniosły poczucie nadziei.
Tym bardziej symboliczne stało się to, że wiadomość o przełomie nadeszła zaledwie 48 godzin po drugiej rocznicy 7 października – daty, która zapoczątkowała trwającą dwa lata spiralę przemocy.
Dyplomacja po trumpowsku
Nie mniej interesujący niż sam rozejm był sposób jego ogłoszenia. Scena, w której Marco Rubio przekazuje Trumpowi notatkę w czasie spotkania w Białym Domu, przywołała wspomnienie z 11 września 2001 roku, gdy doradca George’a W. Busha podał mu kartkę informującą o ataku na USA. Tym razem jednak notatka dotyczyła pokoju, a nie wojny.
Ważny był również kanał komunikacji. Zamiast tradycyjnego wystąpienia telewizyjnego czy oświadczenia Departamentu Stanu, Trump wybrał publikację w swoim serwisie Truth Social. To posunięcie, jak zauważył Julian Borger, pokazuje, że w erze Trumpa dyplomacja stała się w pełni podporządkowana osobistej marce prezydenta. Pokój w Gazie ogłoszono nie z Białego Domu, lecz z prywatnej platformy medialnej Trumpa.

Jak duża była rola Trumpa?
Według źródeł bliskich negocjacjom, w ostatnich dniach rozmów w Sharm el-Sheikh kluczową rolę odegrali Jared Kushner – zięć prezydenta – oraz jego doradca Witkoff. Mieli oni reprezentować „osobę prezydenta” w rozmowach i działać jako jego przedłużenie wobec stron izraelskiej i palestyńskiej.
Z relacji wynika, że ostatecznym punktem zwrotnym nie były rozmowy dyplomatów, lecz bezpośrednia interwencja Trumpa w rozmowie telefonicznej z Netanjahu. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Joe Bidena, który unikał otwartego konfliktu z izraelskim premierem, Trump – jak twierdzi Borger – miał „pójść na zwarcie”, jasno dając do zrozumienia, że dalsze działania zbrojne nie mają jego poparcia.
Tym samym Netanjahu po raz pierwszy od początku wojny stanął przed realną groźbą utraty wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych – głównego dostawcy uzbrojenia i finansowania dla Izraela.
Krytyka: dlaczego tak późno?
Choć Trump dziś zbiera laury, wielu obserwatorów przypomina, że podobne porozumienie istniało już w styczniu, na styku administracji Bidena i Trumpa. Wówczas jednak Netanjahu jednostronnie zerwał zawieszenie broni w marcu, a Trump – dopiero co obejmujący urząd – nie zareagował.
Jak podkreślają krytycy, gdyby Trump użył wtedy tej samej presji co dziś, dziesiątki tysięcy Palestyńczyków mogłyby wciąż żyć. Część zakładników również mogłaby wrócić do domów pół roku wcześniej.
„To, że Trump miał wtedy taką samą siłę nacisku jak dziś, jest faktem. Pytanie brzmi, dlaczego czekał” – mówi Borger. Dla wielu Demokratów to dowód, że decyzje o wojnie i pokoju były dla Trumpa przede wszystkim kwestią politycznej kalkulacji, a nie moralnej odpowiedzialności.
Pokój za granicą, wojna w kraju
Paradoksalnie, w tym samym tygodniu, w którym Trump ogłosił rozejm na Bliskim Wschodzie, w amerykańskich miastach trwały kontrowersyjne operacje wojskowe. Z rozkazu prezydenta na ulice Chicago, Memphis i innych dużych miast wysłano żołnierzy w celu „przywrócenia porządku” w dzielnicach uznanych za „strefy bezprawia”.
Krytycy zarzucają Trumpowi, że nadużywa władzy federalnej do walki z politycznymi przeciwnikami, głównie w miastach rządzonych przez Demokratów. Podczas spotkania z generałami w Białym Domu prezydent mówił o potrzebie „walki z wrogiem wewnętrznym” – słowa, które wielu komentatorów uznało za najbardziej niepokojący sygnał od początku jego prezydentury.
Pokój czy iluzja?
Czy więc Donald Trump rzeczywiście przyniósł pokój na Bliski Wschód? Czy może raczej zbudował zręczny spektakl, który ma przykryć wewnętrzne napięcia i podnieść jego prestiż międzynarodowy?
Historia uczy, że pierwszy etap rozejmu to zaledwie początek długiej drogi. W styczniu podobne porozumienie rozpadło się po dwóch miesiącach. Dziś, choć atmosfera jest inna, a deklaracje bardziej zdecydowane, nadal nie wiadomo, czy Hamas rzeczywiście odda władzę, czy izraelska prawica zaakceptuje kompromis i czy Trump utrzyma zainteresowanie tym procesem, gdy znikną kamery.
Jak ujął to Julian Borger: „Nie będzie jednego momentu, po którym będzie można powiedzieć: to się udało. Każdy kolejny punkt może okazać się tym, na którym wszystko się załamie”.
Donald Trump lubi przedstawiać się jako człowiek czynu. Dla jego zwolenników jest to dowód skuteczności, dla krytyków – dowód cynizmu. Tym razem jednak, przynajmniej na chwilę, świat zobaczył na ekranach telewizorów obraz, którego dawno nie widział: Palestyńczyków i Izraelczyków świętujących jednocześnie.
Czy to początek nowego rozdziału, czy tylko chwilowy przystanek w niekończącej się wojnie? Tego nie wie nikt. Ale jeśli choć przez moment w Gazie zapanuje cisza, której nie przerywa huk bomb, być może nawet najbardziej sceptyczni obserwatorzy przyznają, że w środowe popołudnie w Białym Domu wydarzyło się coś naprawdę wyjątkowego.
Fot. nagłówka: Heute.at
O autorze
Studentka prawa i lingwistyki stosowanej, zaangażowana w działalność Ladies of Liberty Alliance. Laureatka licznych stypendiów w Stanach Zjednoczonych, miłośniczka polityki amerykańskiej.


