Przejdź do treści

Długość dźwięku samotności. Recenzja filmu „Persona”

W połowie lat sześćdziesiątych Ingmar Bergman stworzył film czysto surrealistyczny, a zatem idealny do rozpoczęcia dyskusji nad interpretacją symboli, znaczeń, aluzji oraz (i)luzji.

houses near calm body of water
Fot. Ferhat Deniz Fors

DUO

Persona jest teatrem dwóch aktorek — Bibi Anderson i Liv Ulmann. Ulmann wciela się w aktorkę, pozornie chorą psychicznie, która nagle odcina się w zupełności od świata zewnętrznego. Pielęgniarka, grana przez Anderson, zobowiązuje się pomóc kobiecie. W tym celu wspólnie zamieszkują w malowniczym nadmorskim domku.

Musimy jednak założyć, że w kinie tego nurtu wszystko może być malownicze. Niepokój wiszący w powietrzu, szarość i smutek nieskończonej przestrzeni morza to coś, co doskonale znam z życia prywatnego, bo wychowywałem się na Pomorzu.

Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która wisi w powietrzu – romans. Byłem wręcz przekonany, że pomiędzy obiema bohaterkami autentycznie iskrzy. Aż nastąpił zwrot.

UNO

Anderson i Ulmann okazują się grać jedną i tą samą osobę.

a flock of birds flying through a cloudy sky
Fot. 709am

Na początku ubiegłego wieku Zygmunt Freud sformułował tezy, zgodnie z którymi poza jestestwem człowieka jest coś jeszcze, głęboko ukryte i dające o sobie znać np. podczas snu. Czym jest owo „Ukryte” w Personie? Do tego zaraz przejdziemy.

Środowisko psychiatrii nie odebrało Freuda tak, jak sobie życzył. Dziś jednak psychoanaliza stanowi jeden z kluczy do zrozumienia kina jako takiego, a zatem przyjęła się w naszym społeczeństwie (przynajmniej w pewnym wariancie). Wielu z nas zna i ceni Slavoja Žižka oraz jego opowieści na temat syndromu Edypa w Ptakach Hitchocka. Psychoanaliza stała się bowiem narzędziem do interpretacji kultury – jednym z wielu, jak uważał współtwórca znanego nam kulturoznawstwa, Stuart Hall.

Decentracja podmiotu, rozbicie go na więcej niż jedną „siłę”, to główne zagadnienie dzieła Bergmana, prywatnie człowieka o silnej osobowości i średnio przyjemnego.

W głowie kłębi się pytanie, kim jest pielęgniarka Alma (Anderson)? Alma, jak sądzę, jest autentyczną osobą. Pojawia się na samym początku filmu i decyduje się zaopiekować tajemniczą pacjentką. Roztacza wokół siebie aurę życzliwości, a Elisabeth (Ulmann) zakochuje się w niej. W końcu łatwo nam przywiązać się do kogoś, kto podchodzi do nas delikatnie. Mówimy o kimś takim, że jest „do rany przyłóż”.

Alma, a w zasadzie projekcja jej osoby, umocowuje się w umyśle Elisabeth. Staje się głosem rozsądku roztrzęsionej kobiety. Światełkiem w tunelu, z którym bohaterka podejmuje wewnętrzny dialog.

W ten oto sposób projekcja i idealizacja stają się czymś większym, pełniejszym niż żywy człowiek. Człowiek, który prawdopodobnie jest tylko sobą. Sobą, nie aniołem stróżem.

Fot. nagłówka: MyStock Library

O autorze

Pomorzanin, urodzony w Warszawie, mieszkający w Krakowie. Student kulturoznawstwa, pasjonat poezji, miłośnik talentu Larsa von Triera i Stanleya Kubricka.