W ostatnich miesiącach amerykańska scena polityczna przypomina starannie wyreżyserowany spektakl, w którym każdy ruch ma na celu nie tylko realizację celów, ale przede wszystkim wzbudzenie emocji i odwrócenie uwagi. Od kontrowersyjnych decyzji dotyczących bezpieczeństwa wewnętrznego po fundamentalny kryzys opozycji, Stany Zjednoczone wpadają w pułapkę polityki performatywnej, gdzie pozory stają się ważniejsze niż fakty. Oto analiza dwóch kluczowych wątków, które zdominowały publiczną debatę: wysłania wojsk na ulice oraz bezradności Partii Demokratycznej.
Sztuczne kryzysy i rozpad opozycji
W ostatnim czasie polityka amerykańska przypomina teatr, w którym głównym aktorem jest prezydent Donald Trump. Jego najnowsze posunięcia – wysyłanie wojsk na ulice Los Angeles i Waszyngtonu – wydają się być starannie wyreżyserowanymi scenami, mającymi na celu nie tyle rozwiązanie realnych problemów, co stworzenie sztucznych kryzysów. Teatralne gesty Trumpa, oprawione w retorykę zagrożenia i „stanu wyjątkowego”, odwracają uwagę od innych kwestii, jednocześnie ujawniając fundamentalny kryzys w opozycyjnej Partii Demokratycznej, która nie potrafi skutecznie odpowiedzieć na ten spektakl.
Wojska na ulicach
Prezydent Donald Trump ogłosił, że Waszyngton i inne amerykańskie miasta pogrążone są w chaosie przestępczości. W sierpniu oświadczył, że w Waszyngtonie panuje „crime emergency” i wysłał tam żołnierzy Gwardii Narodowej z różnych stanów, takich jak Luizjana, Tennessee czy Ohio. Ten ruch, choć prawnie i statystycznie wątpliwy, jest częścią szerszej strategii, która polega na kreowaniu „stanów wyjątkowych”, by poszerzać władzę prezydenta i odciągać uwagę.
Dane statystyczne, które powinny być podstawą tak poważnej decyzji, pokazują jednak, że kryzys jest w dużej mierze wymyślony. Choć wskaźnik zabójstw w Waszyngtonie wzrósł od 2012 roku, wynosi on 25 zabójstw na 100 tys. mieszkańców. Jest to wynik znacznie niższy niż w latach 90., kiedy to wskaźnik sięgał 80. Co więcej, Waszyngton nie jest najniebezpieczniejszym miastem w USA. Miasta takie jak Jackson (Mississippi), Birmingham (Alabama) czy Memphis (Tennessee) mają znacznie wyższe wskaźniki przestępczości, a są to stany republikańskie. Krytycy zauważają, że wysłanie wojsk do Waszyngtonu, zamiast do tych znacznie bardziej niebezpiecznych miast, z których pochodzą żołnierze, jest manifestacją polityczną.
Działanie to jest również kontrowersyjne prawnie. Zgodnie z amerykańskim prawem, wojska nie mogą wykonywać czynności policyjnych, a niedawny wyrok sądu apelacyjnego w sprawie wysłania Gwardii Narodowej do Los Angeles uznał, że administracja Trumpa „świadomie złamała prawo”. Mimo to wojska pozostają na ulicach. Trump zapowiada, że chętnie wyśle je do innych miast, w tym do Chicago i Baltimore. Liderzy tych miast, obaj demokraci, już zapowiadają, że nie będą współpracować z wojskiem, co prowadzi do kolejnego konfliktu. Administracja Trumpa z pewnością wykorzysta to, oskarżając demokratów o to, że są „po stronie przestępców”. Jest to klasyczna zagrywka, mająca na celu odwrócenie uwagi i zastraszenie przeciwników politycznych.
Kryzys demokratów – od Baileysów do autentyczności
Mimo kontrowersyjnych działań Trumpa, Partia Demokratyczna nie potrafi wykorzystać tej sytuacji na swoją korzyść. Zamiast przedstawić przekonującą alternatywę, jej liderzy zdają się być uwięzieni w dziwacznym teatrze własnej produkcji. Sondaże malują dla nich fatalny obraz. W badaniu Wall Street Journal aż 63% Amerykanów ma o nich niekorzystne zdanie. To najgorszy wynik od 1990 roku, a demokraci w latach 2020-2024 stracili ponad 2 miliony wyborców, podczas gdy Republikanie zyskali prawie 2,5 miliona.
Liderzy partii, Hakeem Jeffries i Chuck Schumer, są krytykowani za brak spójnej wizji i nienaturalny język. Jeffries organizuje „sesje słuchania”, próbując zrozumieć, co boli wyborców. Brzmi to jak generator mowy, a nie autentyczna chęć dialogu. Tymczasem Chuck Schumer, lider demokratów w Senacie, posuwa się do absurdalnych metod, konsultując się z fikcyjną rodziną Baileysów, którą wymyślił, by „lepiej zrozumieć” amerykańską politykę. Kuriozalne pomysły, takie jak „strategia oposa” – udawanie, że nic się nie dzieje, by ludzie sami odwrócili się od Trumpa – nie przynoszą oczekiwanych rezultatów.
Nowa twarz opozycji: Gavin Newsom w roli parodysty

W tym mizernym tle wyróżnia się Gavin Newsom, gubernator Kalifornii. Przyjął on taktykę „przystawiania lustra”, parodiując styl Donalda Trumpa w mediach społecznościowych. Używa wielkich liter, agresywnego języka i obrazków generowanych przez sztuczną inteligencję, na których sam przedstawiony jest jako umięśniony bohater, niosący amerykańską flagę. Chociaż te działania są zabawne i przyciągają uwagę, pojawia się pytanie, czy na samej parodii można zbudować całą kampanię prezydencką. Newsom ma jednak też pozytywne pomysły i próbuje zerwać z wizerunkiem „reaktywności” Partii Demokratycznej, ograniczając restrykcyjne przepisy środowiskowe, aby uwolnić potencjał gospodarczy swojego stanu.
Gavin Newsom i inni demokraci stoją przed ogromnym wyzwaniem. Muszą przestać być wyłącznie reaktywni i stworzyć własną, przekonującą ofertę. Jeśli nie znajdą sposobu na przyciągnięcie wyborców, ich kryzys wizerunkowy może doprowadzić do kolejnej porażki, nawet jeśli Donald Trump pozostanie kontrowersyjnym prezydentem.
Fot. nagłówka: Bryan Myhr
O autorze
Studentka prawa i lingwistyki stosowanej, zaangażowana w działalność Ladies of Liberty Alliance. Laureatka licznych stypendiów w Stanach Zjednoczonych, miłośniczka polityki amerykańskiej.


