Przejdź do treści

Donald Trump – od „America First” do „King of the World”?

Donald Trump, jeszcze niedawno kojarzony z hasłem America First, dziś coraz częściej zachowuje się tak, jakby jego ambicje sięgały znacznie dalej niż granice Stanów Zjednoczonych. W ostatnich tygodniach prezydent USA prezentuje się światu nie tylko jako przywódca supermocarstwa, ale jako globalny rozjemca – człowiek, który potrafi kończyć wojny, zawierać pokoje i wpływać na losy innych narodów. Wystarczy spojrzeć na kalendarz jego ostatnich działań, by zrozumieć, że Stany Zjednoczone pod Trumpem wkroczyły w nową fazę polityki zagranicznej – taką, w której dyplomacja opiera się mniej na procedurach, a bardziej na osobowości i wizerunku jednego człowieka.

Triumf w Izraelu – pokój tysiąclecia czy miraż?

Kulminacją tej nowej fazy stała się podróż Donalda Trumpa do Izraela. Tam, na oczach świata, amerykański prezydent został przyjęty niczym zbawiciel – człowiek, który doprowadził do zawieszenia broni w Strefie Gazy i rozpoczął proces, który sam Trump określił jako „początek trwałego pokoju w regionie”. Wystąpienie w izraelskim Knesecie – pełne pompatycznych deklaracji o „największym osiągnięciu w historii pokoju” – przyniosło mu owacje i porównania do Cyrusa Wielkiego. W tym samym duchu zaczęły pojawiać się komentarze o ewentualnej nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla.

Jednak euforia nie trwała długo. Zaledwie kilka dni po uroczystościach w Jerozolimie świat zobaczył zdjęcia uzbrojonych bojowników Hamasu ponownie patrolujących ulice Gazy. Trump, który jeszcze chwilę wcześniej świętował triumf dyplomatyczny, natychmiast zmienił ton. „Jeśli Hamas się nie rozbroi, my ich rozbroimy. I zrobimy to szybko, jeśli będzie trzeba – nawet siłą” – ostrzegł.

Kontrast między retoryką pokoju a groźbami interwencji zbrojnej stał się symbolem całej jego polityki zagranicznej: pełnej emocji, medialnych gestów i nieprzewidywalności. Trump próbuje zastąpić proces dyplomatyczny marką Trumpa – osobistym stylem negocjacji, w którym nie liczą się fazy, plan czy kolejność działań, lecz wiara w jego talent do zawierania „wielkich umów”.

Dyplomacja celebryty – gdy polityka staje się spektaklem

W epoce Trumpa dyplomacja przyjmuje formę spektaklu. Jego spotkania z przywódcami przypominają bardziej medialne eventy niż tradycyjne rozmowy międzypaństwowe.

W Egipcie, podczas szczytu pokoju z prezydentem Sisím, kolejka liderów ustawia się do wspólnego zdjęcia z amerykańskim przywódcą. Brakuje jednak jednego nazwiska – Benjamina Netanjahu. Jego nieobecność, jak sugerują źródła, wynikała z napięć w regionie i sprzeciwu Turcji, której prezydent Erdogan miał zapowiedzieć, że w razie udziału Netanjahu zrezygnuje z wizyty. Nie zabrakło natomiast gościa z zupełnie innej sfery – prezesa FIFA, Gianniego Infantino, który mówił o „boiskach pokoju w Gazie”. To symboliczny obraz dyplomacji ery Trumpa: nieprzewidywalnej, często improwizowanej, ale zdominowanej przez jego osobowość.

Trumpowi udało się przyciągnąć do stołu także tych, którzy dotąd stronili od Waszyngtonu – jak Viktor Orbán z Węgier, otwarcie chwalony przez amerykańskiego prezydenta: „Victor, we love Victor. I know not everyone agrees with me, but I’m the only one that matters” (tłum. ,,Victor, Victor, kochamy Victora. Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgadzają, ale tylko ja się liczę”. Te słowa, pół żartem, pół serio, oddają sedno jego filozofii: to on decyduje, kto jest mile widziany w kręgu światowej władzy.

Od Gazy do Ukrainy – Trump jako globalny rozjemca

Zaledwie kilka dni po powrocie z Bliskiego Wschodu Trump zapowiedział kolejny wielki krok: gotowość wysłania pocisków Tomahawk do Ukrainy, jeśli Rosja „nie zgodzi się zakończyć wojny”. Słowa te wywołały konsternację nawet wśród jego doradców. Jeszcze na początku swojej prezydentury deklarował, że nie zamierza zwiększać wsparcia militarnego dla Kijowa. Dziś jednak, zachęcony sukcesem w Izraelu, wydaje się gotowy użyć gróźb wojskowych jako karty przetargowej wobec Moskwy.

Mimo to w piątek stanowisko Trumpa wstrząsnęło Europą, ponieważ podczas spotkania z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim poinformował on, że Stany Zjednoczone jednak nie zamierzają na ten moment przekazać pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk.

Nie zapominajmy jednak, że w planach jest także rozmowa twarzą w twarz z Władimirem Putinem – tym razem nie na Alasce, lecz w Budapeszcie, przez co wydaje się, że Trump liczy na „powtórzenie scenariusza z Gazy” – wynegocjowania zawieszenia broni dzięki sile swojej osobowości.

Analitycy są jednak sceptyczni. Trudno dostrzec, co właściwie się zmieniło. Wiele sygnałów i gestów na arenie Trumpa jest ze sobą sprzecznych. Co więcej, Putin wciąż nie ma powodu, by się cofać. Mimo to Trump nie ustępuje. Na swojej platformie Truth Social ogłosił, że „sukces w negocjacjach bliskowschodnich pomoże zakończyć wojnę w Ukrainie”.

Argentina i Venezuela – nowy teatr wpływów

Ambicje Trumpa nie kończą się jednak na Europie i Bliskim Wschodzie. W Ameryce Południowej jego administracja aktywnie wspiera prezydenta Argentyny, Javiera Mileia – ekscentrycznego liberała gospodarczego, który zyskał miano „południowoamerykańskiego Trumpa”. Stany Zjednoczone ogłosiły 20-miliardowy pakiet pomocowy dla pogrążonej w kryzysie argentyńskiej gospodarki, ale z zastrzeżeniem: wsparcie zależy od zwycięstwa Mileia w nadchodzących wyborach.

„Jeśli wygra, będziemy mu bardzo pomagać. Jeśli nie, nie będziemy tracić czasu” – powiedział Trump.

To wypowiedź, którą wielu komentatorów uznało za jawną ingerencję w wewnętrzne sprawy obcego państwa. Podobnie jak jego sugestia wobec prezydenta Izraela, by „ułaskawił Netanjahu”, to kolejny przykład przekonania Trumpa, że amerykański prezydent ma prawo wpływać na decyzje innych rządów – bez względu na ich suwerenność.

Jeszcze bardziej niepokojące wydają się doniesienia z Wenezueli. W tym tygodniu Trump potwierdził, że dał „zielone światło” CIA do prowadzenia działań operacyjnych przeciwko reżimowi Nicolása Maduro. Wypowiedź ta padła po serii nalotów na łodzie, które – według administracji USA – przewoziły narkotyki do Stanów Zjednoczonych. „Mamy morze pod kontrolą, teraz zajmiemy się lądem” – zapowiedział Trump. Wielu obserwatorów widzi w tym echo amerykańskich interwencji z czasów zimnej wojny, kiedy CIA obalała nieprzychylne rządy w Ameryce Łacińskiej.

Ameryka w zastoju, prezydent w trasie

Podczas gdy Trump podróżuje po świecie, w samych Stanach Zjednoczonych trwa kryzys. Rząd federalny od trzech tygodni pozostaje częściowo sparaliżowany, tysiące urzędników nie otrzymuje wynagrodzenia, a muzea i parki narodowe są zamknięte. Prezydent, pytany o sytuację, odpowiada krótko: „Płacimy ludziom, których chcemy mieć”. To element szerszego planu redukcji administracji – projektu, który Trump porównuje do restrukturyzacji firm prowadzonych przez Elona Muska.

Fot. Wikimedia Commons

Paradoksalnie, im większy chaos panuje w Waszyngtonie, tym silniejszy wydaje się wizerunek Trumpa na arenie międzynarodowej. W Egipcie i Izraelu przyjmowany jest jak bohater, w Europie – jak nieunikniony partner, w Ameryce Południowej – jak patron. To klasyczny manewr polityczny: kiedy w kraju brakuje sukcesów, prezydent szuka ich poza granicami.

Podczas gdy prezydent świętuje sukcesy na arenie międzynarodowej, amerykańskie media biją na alarm. W tym tygodniu reporterzy z redakcji „The Guardian”, „New York Timesa” i innych wiodących tytułów oddali swoje przepustki do Pentagonu w proteście przeciw nowym regulacjom. Zgodnie z nimi, dziennikarze mają obowiązek uzgadniać z Departamentem Obrony wszelkie publikacje dotyczące niejawnych, ale niekoniecznie tajnych informacji.

Sekretarz obrony Pete Hegseth nazwał to „zdrowym rozsądkiem”, jednak środowisko dziennikarskie widzi w tym poważne zagrożenie dla wolności prasy. To coś, co dotąd widzieliśmy w Rosji, nie w Stanach Zjednoczonych. Co znamienne, w proteście wzięły udział także media prawicowe, zwykle przychylne Trumpowi. To rzadki moment jedności ponad podziałami – i sygnał, że nawet jego dawni sojusznicy dostrzegają niebezpieczny precedens.

Od prezydenta do monarchy

Coraz częściej w komentarzach o Donaldzie Trumpie pojawia się określenie „król świata”. To półżartobliwa metafora, ale coraz trudniej odróżnić ją od rzeczywistości. Trump sam zdaje się wierzyć, że jest „jedynym, który się liczy”.

Jego styl rządzenia przypomina bardziej monarszy dwór niż demokratyczną administrację: decyzje podejmowane są osobiście, często impulsywnie, a procesy instytucjonalne zostają zastąpione improwizacją. W świecie, w którym wielu przywódców – od Orbána po Sisíego – ceni właśnie tę siłę i bezpośredniość, Trump odnajduje się doskonale.

Jednak za tą spektakularną ofensywą zagraniczną kryją się pytania o jej trwałość. Czy rzeczywiście zdoła doprowadzić do pokoju w Gazie i na Ukrainie? Czy jego działania w Ameryce Południowej nie doprowadzą do nowych konfliktów? I wreszcie – czy kraj, którego administracja tonie w paraliżu, może skutecznie narzucać światu swoją wolę?

Polityka jako widowisko

Donald Trump od zawsze był mistrzem narracji. Wie, że w polityce – jak w telewizji – nie liczy się tylko treść, lecz także obraz. Gdy więc „Time Magazine” opublikował jego wizerunek z napisem „His Triumph”, prezydent nie potrafił powstrzymać irytacji. Zdjęcie, zrobione z niskiego kąta, pokazywało go z cieniem przypominającym koronę nad głową. „Zniknęły moje włosy, a następnie na mojej głowie pojawiło się coś unoszącego się w powietrzu, co wyglądało jak korona, ale była niezwykle mała” – napisał na Truth Social. Ocenił je jako „najgorsze w historii”.

Nie da się ukryć, że Donald Trump przeżywa polityczne odrodzenie. Po latach porażek i kryzysów wewnętrznych wraca na scenę jako globalny aktor – jednocześnie negocjator, prowokator i celebryta. Jego zwolennicy widzą w nim wizjonera, który potrafi przełamywać skostniałe schematy. Krytycy – przywódcę, który zagraża porządkowi międzynarodowemu.

Jedno jest pewne: prezydent, który kiedyś obiecywał skupić się wyłącznie na Ameryce, dziś coraz bardziej zachowuje się tak, jakby jego ambicje obejmowały cały świat. I choć historia pokaże, czy rzeczywiście zostanie „królem pokoju”, już teraz wiadomo, że w polityce globalnej nikt nie potrafi przyciągać uwagi tak skutecznie, jak Donald Trump.

Fot. nagłówka: Heute.at

O autorze

Studentka prawa i lingwistyki stosowanej, zaangażowana w działalność Ladies of Liberty Alliance. Laureatka licznych stypendiów w Stanach Zjednoczonych, miłośniczka polityki amerykańskiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *