Przejdź do treści

Gdy politycy wybierają wyborców, czyli o amerykańskich okręgach wyborczych

Amerykańska polityka często przypomina grę w szachy, gdzie każdy ruch jest starannie przemyślany i ma dalekosiężne konsekwencje. Jednak w ostatnich latach, ta gra staje się coraz bardziej brutalna i bezwzględna, a jej celem nie jest już przekonanie wyborców do swoich racji, lecz manipulacja systemem, by zapewnić sobie przewagę. Najnowszym przykładem tej eskalacji jest wojna o gerrymandering, czyli manipulowanie granicami okręgów wyborczych. Bitwa, która rozpoczęła się w Teksasie i Kalifornii, rozlewa się na cały kraj, ujawniając fundamentalne patologie amerykańskiego systemu.

Teksas kontratakuje – początek nowej wojny

Spis powszechny, który odbywa się w Stanach Zjednoczonych co 10 lat, tradycyjnie wyznacza nowe mapy okręgów wyborczych. Te mapy, raz ustalone, mają obowiązywać do końca dekady. Jednak Teksas, zdominowany przez Republikanów, postanowił zignorować tę zasadę. Po tym, jak Donald Trump zażądał pięciu dodatkowych miejsc w Izbie Reprezentantów, które „należą się” Republikanom, stanowa legislatura przystąpiła do działania. Nowa mapa okręgów wyborczych ma być jeszcze bardziej korzystna dla partii, która i tak ma już znaczną przewagę.

Obecna mapa w Teksasie jest już dość wykrzywiona. Demokraci są upakowani w miastach, co daje Republikanom sporą przewagę. Nowa mapa ma jednak ten stan rzeczy jeszcze pogłębić, zapewniając Republikanom te pięć dodatkowych mandatów. Demokraci w Teksasie, pozbawieni możliwości zablokowania tego procesu w drodze głosowania, uciekli ze stanu, by uniemożliwić osiągnięcie kworum. Ich akcja, choć symboliczna, nie przyniosła jednak zamierzonego efektu. Na polecenie gubernatora Abotta zostali aresztowani i zmuszeni do powrotu. Sesja się odbyła, mapa została przegłosowana, a gubernator podpisał ustawę, pieczętując utratę pięciu okręgów wyborczych przez Demokratów w Teksasie.

Kalifornia odpowiada ogień zwalczany ogniem

Na ten ruch zareagowała Kalifornia, największy stan zdominowany przez Demokratów. W odpowiedzi na agresywne działania Republikanów gubernator Gavin Newsom ogłosił, że jego stan zrobi to samo, powtarzając słowa: „trudno, ogień trzeba zwalczać ogniem”.

Problem w tym, że Kalifornia od 2010 roku posiada niezależną, bezpartyjną komisję, która wyznacza okręgi wyborcze, aby były one bardziej sprawiedliwe i konkurencyjne. To pomysł, który zrodził się za kadencji gubernatora Arnolda Schwarzeneggera. Chociaż Demokraci w Kalifornii mają naturalną przewagę, to dzięki komisji okręgi nie są tak wypaczone jak w innych stanach. By zrealizować swój plan, Kalifornia musi pozbyć się tej komisji. Rozwiązaniem ma być referendum zaplanowane na listopad. Jeśli wyborcy zagłosują za usunięciem niezależnej komisji, zdominowana przez Demokratów legislatura stanowa wytyczy nowe granice, które mają odbić pięć miejsc utraconych przez Demokratów w Teksasie. Ruch ten, choć zrozumiały w kontekście wojny politycznej, niszczy fundamenty, na których opierała się walka z manipulacją okręgami. Gerrymandering jest taktyką, która pozwala politykom na faktyczne wybieranie sobie elektoratu, a nie na bycie wybieranym przez elektorat.

Fot. vpap.org

Długofalowe skutki i zagrożenia dla demokracji

Wojna o gerrymandering nie skończy się w Teksasie i Kalifornii. Republikanie planują już podobne zmiany w Ohio, Missouri i Indianie, a Demokraci z pewnością odpowiedzą w Illinois, Maryland i Nowym Jorku. Efekt końcowy będzie prawdopodobnie zbliżony do obecnego rozkładu sił, ale z okręgami o wiele bardziej niesprawiedliwymi.

Takie działania mają szereg negatywnych konsekwencji.

Po pierwsze, prowadzą do zwiększenia polaryzacji – okręgi wyborcze stają się „bezpiecznymi przystaniami” dla jednej partii. Polityk w takim okręgu nie musi rywalizować z przedstawicielem opozycji, lecz z kandydatami ze swojej własnej partii. To prowadzi do wyścigu w radykalizmie, gdzie wygrywa ten, kto zajmie bardziej skrajne stanowisko, na przykład bliższe Donaldowi Trumpowi w przypadku Republikanów lub bardziej lewicowe w przypadku Demokratów. W efekcie polityczny środek zanika, a Ameryka staje się coraz bardziej podzielona.

Po drugie, osłabia to reprezentację. W stanach zdominowanych przez jedną partię wyborcy z partii mniejszościowej są często pozbawieni szans na posiadanie swojego przedstawiciela w Kongresie. Dzieje się tak poprzez dwie główne metody:

  • „Pakowanie” (packing) – polega na upakowaniu wyborców przeciwnika do jednego okręgu, gdzie zdobędą dużą przewagę (nawet 80-90% głosów) i wygrają mandat, ale ich nadmiarowe głosy nie wpłyną na inne okręgi. Przykładem są Demokraci w miastach Teksasu, którzy mają swoje bezpieczne okręgi, ale poza nimi nie mają szans.
  • „Rozdrabnianie” (cracking) – polega na podziale wyborców przeciwnika tak, aby w żadnym okręgu nie mieli większości. Przykładem jest Utah, gdzie mimo dużej liczby demokratycznych wyborców w Salt Lake City, miasto zostało podzielone na cztery okręgi, tak że żaden nie miał demokratycznej większości. W efekcie, żaden kongresmen z Utah nie jest demokratą.

I w końcu, brakuje odpowiedzialności. Gdy okręgi są bezpieczne, politycy mają mniejszą motywację do słuchania swoich wyborców. Są bezpieczni w swoich okręgach i nie muszą się martwić o utratę mandatu na rzecz opozycji.

Chociaż wojna o gerrymandering jest od dawna obecna w amerykańskiej polityce, obecna sytuacja jest nową jakością. Zamiast czekać na cykl dziesięcioletni, partie manipulują granicami w środku kadencji, walcząc o każde pojedyncze miejsce w Izbie. Fakt, że obecna przewaga Republikanów w Izbie jest minimalna, sprawia, że każde miejsce jest na wagę złota, a walka staje się jeszcze bardziej zacięta. To świadczy o tym, jak mocno partie są zdeterminowane, by zdobyć przewagę, nawet kosztem zasad.

Szansa na zmianę?

W obliczu rosnącej patologii, niektórzy sugerują, że nadszedł czas na poważną reformę. Przywódcy Partii Demokratycznej, tacy jak Hakim Jeffries, mogliby podjąć próbę walki z tym problemem, proponując reformy systemu wyborczego, które uniemożliwiłyby tego typu manipulacje. Nawet jeżeli taka propozycja nie miałaby szans na szybkie powodzenie, pokazałaby wyborcom, że Demokraci dostrzegają problem i są gotowi do walki z nim na dłuższą metę.

Jednak biorąc pod uwagę obecną, bezwzględną logikę polityczną, wydaje się, że żadna ze stron nie jest skłonna do dobrowolnego porzucenia tak potężnego narzędzia. Sytuacja, w której „politycy wybierają sobie elektorat, a nie elektorat polityków”, jest jedną z największych patologii amerykańskiego systemu politycznego. Pierwsze salwy padły, wojna o gerrymandering trwa w najlepsze, a jedynymi, którzy na tym tracą, są wyborcy i zasady, na których opiera się demokracja.

To wszystko są zaledwie pierwsze zwiastuny poważniejszego konfliktu, który dopiero się rozleje na cały kraj. Będziemy obserwować jego rozwój, a także to, czy ktokolwiek będzie miał odwagę zająć się tym problemem na poważnie. Na razie jednak walka o każdy pojedynczy mandat, prowadzona za pomocą gerrymanderingu, staje się nową normą. W ten sposób, zamiast budować demokrację, system staje się coraz bardziej wypaczony.

Fot. nagłówka: WPLN News

O autorze

Studentka prawa i lingwistyki stosowanej, zaangażowana w działalność Ladies of Liberty Alliance. Laureatka licznych stypendiów w Stanach Zjednoczonych, miłośniczka polityki amerykańskiej.