Przejdź do treści

„Fenicki układ” Wesa Andersona – studium socjopatów

Fenicki układ (2025)

Fenicki układ to zaskakująco celne i pomysłowe studium socjopatycznych miliarderów naszych czasów: Elona Muska, Donalda Trumpa czy Władimira Putina. Z przymrużeniem oka, ale i bardzo konkretną krytyką.

Wes Anderson wrócił. I to z hukiem, choć niekoniecznie z objawieniem. Na tegorocznym festiwalu w Cannes reżyser pokazał światu Fenicki układ – film, który od razu podzielił publiczność na tych, którzy wciąż zachwycają się jego estetyką, i tych, którzy już czują się nią zmęczeni. Jedni widzą w nowym dziele Andersona lśniący klejnot, drudzy – szlachetny, lecz pusty pierścionek.

Gwiazdy w służbie reżysera, nie fabuły

Obsada, jak zwykle u Wesa Andersona, jest imponująca: Johansson, Cumberbatch, Wright, Tom Hanks, Riz Ahmed, a nawet epizodyczny Bill Murray i Willem Dafoe. Ale większość z nich pojawia się tylko na chwilę, jakby bardziej po to, by potwierdzić markę Andersona niż rzeczywiście wzbogacić narrację. Z wyjątkiem Del Toro, który w tej roli znajduje zupełnie nowy rejestr: błyskotliwy, absurdalny, ludzki. I oczywiście Threapleton, która po tym filmie powinna przestać być „córką Kate Winslet”, a zacząć „być” własnym nazwiskiem.

Powrót do formy czy powrót w miejsce, które już znamy aż za dobrze?

Fenicki układ to opowieść o Zsa-Zsie Kordzie (Benicio Del Toro), charyzmatycznym miliarderze i szemranym biznesmenie, który snuje imperialny plan przekształcenia gospodarki fikcyjnego bliskowschodniego kraju w centrum infrastrukturalno-transportowego renesansu. Podziemne koleje, transport morski, spekulacje giełdowe, korupcja, inwestycje w rynek rolny, który z premedytacją doprowadzony zostaje do klęski głodu – to wszystko część jego megalomańskiego projektu.

Gdy rynek zaczyna się chwiać, a partnerzy przestają ufać jego wizji, Korda wyrusza w podróż, by przekonać inwestorów do dalszego udziału. W tej misji towarzyszy mu Liesl – jego córka, nowicjuszka zakonna o spojrzeniu pełnym rezerwy i uduchowienia. Zagrana z nieoczekiwaną siłą przez Mię Threapleton, Liesl staje się jedynym człowiekiem, wobec którego Zsa-Zsa pozwala sobie na cień autentyczności.

Dom lalek, w którym coś się jednak porusza

Jak zawsze u Andersona – opowieść to tylko rama dla obrazu. Fenicki układ to kalejdoskop barw, kompozycji i form – kadrów tak pięknych, że chciałoby się je oprawić i powiesić na ścianie. Kostiumy, które przypominają modowy editorial z lat 50. A jednak – pod tą perfekcją coraz wyraźniej słychać zgrzyt.

Bo choć świat Fenickiego układu znów wygląda jak domek dla lalek, to nie wszyscy widzowie chcą się już nim bawić. Sceny są piękne, ale pozbawione życia. Postaci wyreżyserowane, ale nie poruszające. Dialogi – zabawne, ale coraz mniej znaczące. Ironia, która kiedyś była świeża i inteligentna, tu momentami staje się obronną maską.

Nie zgadzam się: to nie jest film bez fabuły

Choć wielu zarzuca Andersonowi, że jego kino staje się pozbawione treści i zamknięte w sobie, Fenicki układ ma wyraźny cel, strukturę i emocjonalny rdzeń. Oto historia Zsa-Zsy, który – w obliczu finansowego kryzysu i licznych zamachów na swoje życie – podejmuje próbę odbudowania relacji z córką Liesl. Ona staje się nie tylko jego moralnym zwierciadłem, ale i katalizatorem wewnętrznej przemiany.

Relacja między ojcem i córką – od dystansu po nieoczekiwane zbliżenie – to właśnie oś, która trzyma całą historię razem. I to całkiem skutecznie. Anderson, choć jak zawsze emocjonalnie zdystansowany, daje tu więcej niż tylko pastisz. Jest groteska, jest ironia, ale jest też – paradoksalnie – prawdziwa czułość.

Fenicki układ (2025)
Źródło: IMDb

Świat Andersona nadal bawi

Ten film to 1,5 godziny naprawdę dobrej zabawy. Dialogi są błyskotliwe. Momentami przypominają kabaret. Momentami teatr absurdu, ale zawsze mają pod spodem jakiś sens. Świat przedstawiony jest totalnie andersonowski – odrealniony i stylizowany. Właśnie dlatego można się w nim zanurzyć i po prostu dać ponieść.

I choć dla niektórych Fenicki układ może być kolejnym potwierdzeniem, że Anderson tkwi w estetycznej bańce, to dla innych – i do tych się zaliczam – jest dowodem na to, że ten reżyser nadal potrafi stworzyć kino niebanalne, inteligentne i autentycznie zabawne.

Styl, który dalej żyje

Fenicki układ nie jest filmem przełomowym, ale nie musi nim być. To kino oryginalne, pełne detali, pomysłów i charakterów, które mimo swojej przerysowanej formy potrafią zaangażować. To również opowieść o potworach naszych czasów – ale podana jak zawsze u Andersona: z humorem, ironią i dystansem.

Może nie wszystkim wystarczy to do pełnej satysfakcji. Ale dla tych, którzy wciąż lubią jego świat, to solidna porcja dobrego kina. Po prostu – nie szukajcie tam realistycznego dramatu. Szukajcie teatru formy z błyskiem inteligencji.

Dla jednych – uczta, dla innych – przesyt

Fenicki układ jest wszystkim, czym są filmy Wesa Andersona. Wszystko jest zaprojektowane, narysowane, przemyślane, przefiltrowane przez paletę pasteli i stylizacji retro. A jednocześnie staje się też czymś niepokojącym – autoreferencyjnym labiryntem, który zna każdy swój zakręt. Pięknie skomponowanym, błyskotliwym i pełnym detali. Może nie do końca żywym, ale na pewno mądrym.

To film, który może wzruszyć i rozbawić, jeśli pozwolimy sobie ponownie wejść do świata Andersona z otwartym sercem. Ale równie dobrze może zirytować – jako kolejna odsłona tej samej baśni, opowiadanej z coraz większą manierą.

Fot. nagłówka: IMDb

O autorze

Studentka dziennikarstwa i medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Kocha literaturę i herbatę cytrynową, a każdą wolną chwilę najchętniej spędzałaby w podróży.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *