Przejdź do treści

Złoty osłabia się zamiast umacniać

Słabsza waluta może wywoływać niepokój u polskich konsumentów. Pomimo ostatnich podwyżek stóp procentowych, złoty osłabia się w stosunku do innych walut. Kurs euro osiągnął poziom powyżej 4,70 PLN i nie brakuje mu wiele do historycznego maksimum, czyli 4,95 PLN. W oczach obywateli perspektywa „euro po 5 złotych” stała się realnym powodem do zmartwień. Złotówka słabnie  również w stosunku do dolara, za którego w chwili pisania artykułu trzeba zapłacić aż 4,16 PLN. Należy jednak odnotować, że w marcu 2020 roku, na samym początku pandemii koronawirusa, kurs ten wyniósł w szczycie 4,30 PLN; a do historycznego maksimum, jakim jest 4,72 PLN, jeszcze trochę brakuje. Jakie są przyczyny słabości polskiej waluty? Czy jej deprecjacja (spadek wartości) to realne zagrożenie dla gospodarki? Kto lub co za to odpowiada? Do znalezienia odpowiedzi na te pytania zapraszam w tym tekście.

Dlaczego złoty traci?

Od października Rada Polityki Pieniężnej już dwukrotnie zdecydowała się na podwyżki stóp procentowych. Stopa referencyjna wzrosła najpierw z 0,1 do 0,5 proc., a na początku listopada z 0,5 proc. do 1,25 proc. Według podstaw teorii ekonomicznej, podwyżki stóp procentowych powinny spowodować ceteris paribus (czyli przy pozostałych warunkach niezmiennych), a więc umocnienie waluty. Nie żyjemy jednak w próżni i do obecnej sytuacji przyczyniać się mogą rozmaite czynniki. Pamiętajmy, że ekonomia nie rządzi się tak twardymi prawami, jak np. fizyka i same zmiany stóp procentowych w różnych okolicznościach mogą mieć różny, jak i czasem ograniczony wpływ na zjawiska, jakie chcemy docelowo złagodzić. Istnieje kilka możliwych przyczyn osłabienia polskiej waluty.

Konflikt z Unią Europejską

Jak dobrze wiedzą czynni obserwatorzy sceny politycznej, polski rząd od dłuższego czasu znajduje się w konflikcie z instytucjami Unii Europejskiej w kwestiach m.in. praworządności. Konflikt ten w ostatnim czasie znalazł swoje odzwierciedlenie we wstrzymaniu wypłaty środków na Krajowy Plan Odbudowy. Mowa tu o niebagatelnej kwocie, bo o aż 57 mld euro, czyli ogromnych pieniądzach, mających służyć realnemu wsparciu polskiej gospodarki i zwiększeniu nakładów na najważniejsze inwestycje. Nie ma wątpliwości, że jak najszybsze zakończenie sporu i wypłata środków leży w interesie Polski. Niestety, perspektywy w tej sprawie nie wyglądają na razie optymistycznie i tak naprawdę nie wiadomo, kiedy sytuacja ulegnie zmianie. W kryzysie relacji Polski z UE niektórzy eksperci widzą główną przyczynę słabości polskiej waluty. Mateusz Urban, analityk Oxford Economics, już w październiku przewidywał w krótkiej symulacji na swoim Twitterze, że zaostrzenie sporu z UE i wstrzymanie wypłaty funduszy może wywołać wyprzedaż złotego na rynku oraz  wzrost kursu dolara nawet do 4,30 PLN. Za tym tokiem myślenia stoi niepodważalna logika. Inwestorzy zdają się wyceniać coraz większe ryzyko braku funduszy i pogłębienia konfliktu z UE, a tym samym realnego zagrożenia dla polskiej gospodarki. Być może niektórzy inwestorzy, obserwując sytuację, zaczynają się po prostu bać Polexitu. Musimy pamiętać, że zagraniczni finansiści nie mają obowiązku śledzić dokładnie naszej krajowej polityki i mogą nie brać pod uwagę, że znacząca większość polityków i obywateli chce pozostać w UE. To zresztą też może nie mieć tak dużego znaczenia, biorąc pod uwagę przypadek Wielkiej Brytanii, który dobrze opisuje dr Wojciech Paczos w wywiadzie dlaDziennika Gazety Prawnej”: „To mi się wydaje najważniejsze: pamiętajmy, że oficjalne decyzje wyprowadzające Wielką Brytanię z Unii Europejskiej podejmowali politycy prounijni. Premier Cameron ogłosił referendum, premier May wysłała notyfikację z artykułu 50 – obydwoje chwilę wcześniej jasno opowiadali się za pozostaniem. Natomiast premier Johnson, który wynegocjował do końca umowę wyjściową, w czasie referendum do ostatniej chwili nie mógł się zdecydować, którą stronę poprzeć. Brexit nie był głównym celem – oni tylko walczyli o władzę, a Brexit im wyszedł trochę przypadkiem. Tego właśnie najbardziej się obawiam, że ewentualny Polexit mógłby wyjść tak trochę przypadkiem”. W przypadku narastania konfliktu rynek może coraz mocniej wyceniać ryzyko wyjścia Polski ze wspólnoty europejskiej. Być może wydaje się to absurdalne dla niektórych z perspektywy Polski, ale tak to może odebrać sektor finansowy. Jego pracownicy kierują się raczej doniesieniami medialnymi i zewnętrznymi sygnałami wysyłanymi przez rząd, a to wszystko sprawia, że o Polsce pod względem relacji z UE i praworządności zwyczajnie nie mówi się dobrze na świecie, a to o może mieć istotne przełożenie na sentymenty rynkowe.

Wzrost dolara

Od miesięcy możemy obserwować trend wzrostowy wartości dolara amerykańskiego. W środowisku analityków finansowych krąży opinia, że rynek próbuje grać pod wzrost stóp procentowych w USA. Widzimy spadek wartości euro w stosunku do dolara, co nie dziwi, ponieważ Europejski Bank Centralny raczej nie dostrzega potrzeby podnoszenia stóp procentowych. Presja na możliwą podwyżkę w USA jest o tyle większa, że tamtejsza inflacja w październiku wyniosła 6,2 proc., a w strefie euro odczyt ten wskazał jedynie 4,1 proc. Historycznie trend rynkowy jest nieubłagany. Jeśli euro traci do dolara (a taką sytuację mamy od miesięcy), to złotówka również  i to także w stosunku do dolara. Zgodne z tym podejściem jest stanowisko wiceprezes NBP, Marty Kightley, które zostało zaprezentowane niedawno w Sejmie podczas obrad Komisji Finansów Publicznych: Deprecjacja złotego od początku września do teraz wyniosła ok. 4 proc. Jest to w dużej mierze związane z umocnieniem się dolara wobec euro, bo umocnienie się dolara wpływa na osłabienie złotego”.

Polityka pieniężna. Czy NBP nabroił?

Niektórzy głównej przyczyny osłabienia waluty usiłują się dopatrywać w polityce Narodowego Banku Polskiego. Chociaż wielu próbuje obwiniać tę instytucję o wysoką inflację w Polsce, co jest raczej błędne z powodów, które opisywałem tutaj, to w kwestii osłabienia waluty krytycy NBP dostarczają nieco mocniejszych argumentów. Bez wątpienia poprawie mogłaby ulec komunikacja NBP. Można tu wskazać na niespójność wypowiedzi prezesa Adama Glapińskiego. W jego przemówieniach raz przewija się narracja o braku konieczności podwyżek stóp procentowych, a innym razem zapowiedzi podwyżek. Do tego jako przykład niewłaściwej komunikacji można wymienić konto Biura Prasowego NBP na Twitterze, gdzie pojawiają się czasem… dość dziwne posty. Przedstawiciele banku centralnego jako instytucji niezależnej nigdy nie powinni lekceważyć zagrożeń inflacyjnych. Komunikacja NBP jest ważna, ponieważ wpływa na wiarygodność banku centralnego, a ta z kolei może mieć przełożenie na oczekiwania inflacyjne oraz stopień niepewności inwestorów i zwykłych uczestników życia gospodarczego (konsumentów, przedsiębiorców).

Oprócz komunikacji podnosi się czynniki inflacji i stóp procentowych. Kwestie te są ważne, ponieważ składają się na to, ile wynosi realna stopa procentowa (czyli nominalna stopa procentowa minus inflacja). Jeśli jest ona zdecydowanie ujemna, tak jak obecnie, to odsetki od obligacji są niższe niż inflacja, a więc realnie inwestorzy do nas dopłacają. To oczywiście sprawia, że nie jesteśmy dla nich aż tak atrakcyjni. I może byłoby to istotnym czynnikiem, ale Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem. W grupie państw podobnych do nas gospodarczo, czyli rynków rozwijających się, ujemne stopy procentowe nie są na obecną chwilę niczym wyjątkowym. Można jednak wskazać na to, że odróżnia nas tempo podwyżek stóp nominalnych. Czesi i Węgrzy rozpoczęli je wcześniej, przez co są one u nich już wyższe, a więc kraje te mogą być bardziej atrakcyjne dla inwestorów. Jeśli spojrzeć na sytuację od tej strony, to faktycznie warto kontynuować podwyżki stóp w Polsce.

Warto jeszcze raz przypomnieć mój tekst z października i podkreślić, że podwyżki stóp nie będą miały wpływu na obecną inflację, z uwagi na jej źródła. Nie obniżą inflacji w grudniu, w styczniu ani w lutym. Mechanizm wyższych stóp procentowych nie działa automatycznie i natychmiast, a jego efekty dezinflacyjne będzie można obserwować najwcześniej za rok. Wysoka inflacja sama w sobie nie jest dobra dla danej waluty, ale w kontekście sytuacji na świecie nie wydaje się, aby miała decydujący wpływ na osłabienie polskiej waluty. Dla porównania inflacja na Węgrzech wyniosła w październiku 6,5 proc., w Czechach 5,8 proc., (a państwa te zaczęły podwyższać stopy procentowe szybciej niż Polska), na Litwie 8 proc., w Stanach Zjednoczonych 6,2. proc. Polskie 6,8 proc. inflacji nie jest w żaden sposób oderwane od rzeczywistości w kontekście sytuacji na świecie.

Kryzys na granicy

Jak już wspomniałem przy omawianiu konfliktu Polski z UE, rynek ma tendencję do wyceny ryzyka i możliwości wystąpienia pewnych zdarzeń. Przedłużający się kryzys na granicy na pewno nie pomaga, jednak raczej nie jest czynnikiem decydującym. Problemy graniczne angażują zasoby państwa polskiego, chociażby w postaci koniecznego wsparcia poprzez wysłanie dodatkowych policjantów, strażników granicznych oraz części wojska w pogotowiu. Nie jest to jednak coś, co może istotnie osłabić polską gospodarkę. Podobne konflikty zdarzały się już na granicach państw Unii Europejskiej, np. na granicy grecko-tureckiej.

Jak umocnić złotego i czy trzeba się obawiać?

W świetle przytoczonych argumentów wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem dla umocnienia polskiej waluty byłoby jak najszybsze zakończenie konfliktu z Unią Europejską w celu otrzymania pieniędzy z tytułu Krajowego Planu Odbudowy. Takie działanie mogłoby zadziałać na rynek jak zdecydowany, pozytywny impuls. Kompetencje w tej sprawie leżą jednak po stronie rządu i dalsze działania będą zależeć w dużej mierze od woli politycznej. Miejmy nadzieję, że konflikt uda się rozwiązać, ponieważ jest to jeden z niewielu czynników, na które możemy mieć bezpośredni wpływ. Pałeczka leży tu bezpośrednio po stronie rządu. Jeśli chodzi o politykę pieniężną (m.in. stopy procentowe), to działania NBP przyniosą efekt dopiero za jakiś czas. Na sentyment rynkowy dotyczący dolara nie mamy żadnego wpływu. Podobnie na kryzys na granicy z Białorusią.

Czy należy się obawiać słabości polskiej waluty? To zależy. Słaba waluta to droższy import i bardziej atrakcyjny eksport. Z pewnością jest to sytuacja korzystna dla polskich przedsiębiorstw eksportowych, które sprzedają dużą część swojej produkcji za granicę. W 2020 roku, pomimo wybuchu pandemii, udział Polski w światowym eksporcie wyniósł nieco ponad 1,5%, co jest szóstym wynikiem na świecie i jednocześnie najlepszym rezultatem w UE. Częściowo przyczyniło się do tego osłabienie polskiej waluty, a nasze produkty stały się bardziej konkurencyjne cenowo. Jeśli jednak ktoś opiera się w istotnej części na dobrach importowanych, za które musi płacić w obcych walutach, to oczywiście sytuacja jest niekorzystna. Słaby złoty to również droższe paliwa i surowce, które kupujemy na rynkach światowych. Ciekawie o sytuacji naszej waluty mówi Piotr Arak w wywiadzie dla portalu wGospodarce”: Osłabiony kurs złotego umożliwił dostosowanie się polskiego eksportu w 2020 roku i rekordową nadwyżkę w handlu zagranicznym. Ważne jednak by nie był na tyle słaby, by podnosić koszt importu gazu i paliwa. Według badań NBP spadek kursu złotego względem koszyka walut o 1 proc. przekłada się na wzrost cen dóbr importowanych o 0,55-0,75 proc., a na inflację o niespełna 0,1 proc. NBP ma tylko ograniczony wpływ na inflację wywołaną innymi kanałami niż monetarna. Przy panującej pandemii koronawirusa decyzja o podwyżce stóp procentowych została opóźniona, ale już w przeszłości nasz bank centralny był konserwatywny i wolniej reagował niż inne władze monetarne w naszym regionie. Warto zauważyć, że w USA, gdzie inflacja jest najwyższym poziomie od prawie 30 lat, Jerome Powell na razie tylko zapowiedział podwyżki stóp procentowych. EBC także nie podniósł jeszcze stóp”. Niektórzy ekonomiści argumentują, że nie da się zostać państwem rozwiniętym (czyli dogonić Zachodu”) opierając się na trwale osłabionej walucie. Nie ma jednak wątpliwości, że wpływ kursu walutowego na inflację bywa w przekazach medialnych przejaskrawiony. Słaby złoty jest wynikiem kombinacji wielu czynników wymienionych wyżej, a każdy z nich przyczynia się do tego w mniejszym lub większym stopniu. Prawdą jest, że na istotną część z nich nie mamy wpływu. Daleko jest mi więc do bicia na alarm i pisania, że jakakolwiek panika jest uzasadniona.

O autorze

Studiuję ekonomię na UEP. Mam komfort zajmowania się tym, co lubię. Oprócz spraw gospodarczych interesują mnie podróże, piłka nożna i kuchnia.