Można było się spodziewać, że Turcja, w obliczu wojny w Ukrainie, nie przyjmie oficjalnej linii NATO. W końcu wzajemne umizgi Putina i Erdogana trwają już od kilku lat i skutkują coraz silniejszą współpracą obu liderów. Jednak to nie przyjacielskie stosunki z Rosją, a właśnie brak akceptacji Turcji na akcesję Finlandii i Szwecji do Sojuszu może być krokiem, który na nowo zdefiniuje pozycję Turcji w NATO. Jako że dołączenie krajów do organizacji wymaga zgody wszystkich jego członków, opór Turcji nie jest wyłącznie gestem, a decyzją, bezpośrednio wpływającą na przyszłość sojuszu.
Reakcja Turcji na wnioski Szwecji i Finlandii jest jednak przede wszystkim symbolem i aktem zapalnym długoletnich transformacji, zarówno Turcji jak i NATO. Iskrą, która doprowadzić może do nieprzewidywalnego pożaru, w tym, w dłuższej perspektywie, do wyjścia Turcji z NATO. I mimo że obecny status quo gwarantuje pewnego rodzaju stabilność, a jego upadek może wiązać się z wieloma zagrożeniami, sytuacja prawie na pewno ulegnie istotnej przemianie w niedalekiej przyszłości. Po zakończeniu Zimnej Wojny, NATO i Turcja ruszyły w odmiennych kierunkach. Albo kursy te ulegną zmianie, albo niebawem podziały staną się zbyt wielkie, by móc wierzyć dalej w przyszłość tego związku. Przynajmniej w takiej formie, z jaką mamy dziś do czynienia.
Upadek fundamentów członkostwa Turcji w Sojuszu
Członkostwo Turcji w Sojuszu to od samego początku relacja trudna, wywołana głównie potrzebą chwili. Ostatecznie ani Turcja, ani Zachód nigdy nie były co do niego romantycznie przekonane, a niepasująca do liberalnego i demokratycznego amerykańskiego snu, Turcja ideologicznie nie pasowała do Sojuszu. Jednak w 1952 r. , gdy świat zdominowany był brutalnymi i nieromantycznymi założeniami Realpolitik, wszystko to stało na drugim planie. Przyjmując w swoje szeregi Turcję, NATO zyskało jako członka kraj, który, dzięki swojemu geograficznemu położeniu, kontrolował olbrzymią część europejskiego handlu i stanowił przeciwwagę dla Związku Radzieckiego w Południowo-Wschodniej Europie. Turcja z kolei, będąc częścią najpotężniejszego sojuszu militarnego świata, mogła do pewnego stopnia przestać obawiać się, wspieranych przez Związek Radziecki, wojsk i bojówek Kurdystanu, Syrii czy Iraku. I choć w dobie Zimnej Wojny zasadność zawarcia sojuszu była wielokrotnie udowadniana, sytuacja od tego czasu uległa drastycznej przemianie. Turcja ma już fizyczne środki, by podążać za swoimi olbrzymimi ambicjami na własną rękę, a Zachód jest coraz mniej skory do odwracania wzroku od państwa, otwarcie działającego przeciw jedności i tożsamości NATO.
Tożsamościowy spór o Szwecję i Finlandię
Analizując zachowanie i długoterminowe plany Turcji, gołym okiem widać drastyczny rozbrat między tożsamościami NATO i państwa sterowanego przez Erdogana. Podstawową kością niezgody jest oczywiście kwestia kurdyjska, będąca również zarzewiem obecnego sporu. Eksperci wciąż dyskutują, w jakim stopniu losy antytureckich aktywistów są jedynie kartą przetargową, dzięki której Erdogan miałby wynegocjować korzystną umowę na amerykańskie myśliwce F-35, jednak z perspektywy długoterminowej, wszystko to ma raczej ograniczone znaczenie. Faktem jest to, że zgodę na przyłączenie Szwecji i Finlandii do NATO, Erdogan uzależnia od ekstradycji z zainteresowanych państw kurdyjskich opozycjonistów, którzy zdecydowanie nie wpisują się w naszą definicję słowa „terrorysta”. Prezydent Turcji wymaga, by Szwecja i Finlandia wydaliły ze względu na opinie polityczne również studentów i aktywistów.
Niezależnie od doraźnych politycznych reperkusji, akt ten uwydatnił kwestię, która determinuje wewnętrzny konflikt w NATO. Paul Levin, dyrektor Instytutu Studiów Tureckich na Uniwersytecie Sztokholmskim słusznie zauważył, że żądania Erdogana to już nie tylko kwestia polityki, ale i tożsamości. Od 2016 Turcja uwięziła 300 tysięcy Kurdów z zarzutami o terroryzm, przy czym nie sposób powiedzieć, ilu opozycjonistów zginęło. Skazanie na ten sam los niewinnych ludzi, których jedynym grzechem jest opór wobec opresyjnego państwa, fundamentalnie konfliktowałoby z podstawowymi elementami szwedzkich i fińskich tożsamości narodowych. Kraje Nordyckie nie są gotowe, by pragmatycznie odrzucić idee stawania w obronie uciskanych i wspierania tych, którzy muszą uciekać. Kompromis na tej płaszczyźnie będzie niebywale trudny do osiągnięcia.
Dla Turcji prezydenta Erdogana, podstawowa tożsamość narodowa jest skrajnie inna i opiera się na zapewnieniu za wszelką cenę bezpieczeństwa wewnętrznego Turcji. Prymat interesu narodowego wiąże się z aktywnym zwalczaniem Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), poddającej w wątpliwość integralność terytorialną Turcji. Trudno przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja, zupełnie niewykluczone, że Erdogan zgodzi się na ustępstwa i w zamian za myśliwce lub zniesienie sankcji, nałożonych na Turcję po agresji w Syrii, przemilczy kwestię kurdyjską. Jednak drastyczne i wykluczające się różnice w tożsamości nie zanikną. Turcja staje się z każdym momentem bardziej autorytarna i zbrodnicza, a pozostałe kraje NATO, których symbolem jest teraz postawa Szwecji i Finlandii, nie mogą sobie pozwolić, by dłużej akceptować taki stan rzeczy. Nie potrzeba wiele, by ten domek z kart runął.
Czy wciąż miejsce Turcji jest w NATO?
Prezydent Francji Emmanuel Macron w wywiadzie na łamach The Economist w 2020, pod wpływem działań Turcji, kontrowersyjnie określił sytuację NATO jako stan śmierci mózgowej. NATO było wówczas, fakt faktem, w gorszym stanie, niż jest teraz. Przywódcą Stanów, lidera Paktu, był zwolennik izolacjonizmu, Donald Trump, przy którym perspektywa wystąpienia USA z Sojuszu nie była bynajmniej nierealna. Prezydent Biden prowadzi zupełnie inną politykę. Wojna w Ukrainie również polepszyła sytuację NATO, skonsolidowała szeregi Sojuszu i zachęciła państwa Europy Zachodniej, by poważniej zaczęły inwestować w armię. Efekty widzimy na przykładzie Niemiec. Mimo to, spoglądając na Turcję nie powinno się mówić o całkowitym ozdrowieniu NATO. Ambicje terytorialne na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza związane z Syrią, wciąż budzą silne obawy wśród liderów NATO, a propagowanie idei „Błękitnej Ojczyzny”, w myśl której Turcja miałaby odzyskać kontrole nad Morzem Śródziemnym i zagarnąć część wysp Grecji, wpływowego członka NATO, tylko pogłębia napięcia.
Turcja tożsamościowo nie pasuje do reszty sojuszu. Problemem jest jednak to, że jej potencjalne wystąpienie z NATO mogłoby nieść za sobą więcej szkody niż pożytku. Już w tej chwili napięte stosunki Turcji i Grecji destabilizują sytuację w basenie Morza Śródziemnego. Nic nie wskazuje na to, że miałoby to ulec poprawie po wyjściu Turcji z NATO. Dodatkowo, pozbawiona sojusznika Turcja nie mogłaby sobie pozwolić, by rywalizować na Bliskim Wschodzie jednocześnie z Rosją i Stanami Zjednoczonymi. W takiej sytuacji Erdogan prawdopodobnie usiłowałby zacieśnić więzi przyjaźni z Władimirem Putinem, człowiekiem, z którym dzieli do pewnego stopnia wizje świata. Tym samym Turcja mogłaby zasilić antyglobalistyczny front, w którym przodują Chiny i Rosja, a USA straciłoby z kolei dostęp do swych licznych baz wojskowych w Turcji.
Alternatywy dla niepewności
W obliczu wniosków akcesyjnych progresywnych demokracji, Szwecji i Finlandii, uwydatniony został silny konflikt wewnętrzny w NATO. Turcja marzy, by pozostać przy obecnym stanie rzeczy, promującym brutalną politykę opartą na dominacji interesu narodowego, z kolei pozostałe państwa Sojuszu pragną ekspansji idealizmu w stosunkach międzynarodowych. Co za tym idzie, wiele wskazuje na to, że związek ten stracił już niemal całkowicie rację bytu. Jego rozpad byłby jednak nieprzewidywalny i mógłby doprowadzić do upadku systemu, który NATO usiłuje chronić. Czołowi gracze muszą liczyć się więc z każdą ewentualnością. Nieprzypadkowo, we wspomnianym już wywiadzie, prezydent Macron, zapytany o przyszłość Turcji w sojuszu, mimo jawnych osobistych sympatii i antypatii, wstrzymał się od zdecydowanych deklaracji. Mówił za to wiele o alternatywie dla NATO, wspólnej europejskiej polityce bezpieczeństwa.
Dziś, gdy przyszłość Sojuszu po raz kolejny za sprawą Turcji stoi pod znakiem zapytania, Duńczycy podjęli decyzję o dołączeniu do polityki obronnej UE. Niewykluczone więc, że Turcja pozostanie w NATO, a sam sojusz straci na znaczeniu. Pozwoli to uniknąć zagrożeń związanych z przyszłością Turcji poza Sojuszem, a jednocześnie, zakładając rozwój polityki obronnej Unii, bezpieczeństwo w regionie zostanie zachowane. Na czele dwóch najsilniejszych państw Unii, Niemiec i Francji, stoją otwarcie, wręcz radykalnie prounijni liderzy, a państwa Europy, w obliczu wojny czują jedność, silniejszą niż kiedykolwiek po rozszerzeniu z 2004 roku. Tureckie działania mogą okazać się historycznym impulsem, którego następstwa przesuną środek ciężkości obronności Europy z Paktu Północnoatlantyckiego na Unię Europejską.
Fot. nagłówka: Reuters
O autorze
Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.