Jest sierpień. Po chwili wytchnienia od zalewu covidowych obostrzeżeń, którego – choćbyśmy naprawdę bardzo chcieli – nie da się uniknąć, znów się zaczyna. Do mediów zapraszani są wszelkiej maści eksperci, którzy pytani o epidemiologiczną perspektywę odpowiadają: za kilka tygodni czeka nas IV fala pandemii, na którą nie jesteśmy przygotowani, bo – po pierwsze – mamy za mało osób zaszczepionych, toteż nie osiągniemy odporności populacyjnej, a co więcej ochrona zdrowia, wydrenowana przez półtoraroczną batalię z wirusem, dogorywa.
I z kim nie rozmawiam, to słyszę lamenty, połączone ze strachem i wizjami iście kasandrycznymi, że gdy przyjdzie jesień, to na pewno rząd wprowadzi lockdown, a społeczeństwo będzie miało poczucie, że kolejne miesiące zostały wyrwane z życia.
Obaw tych doprawdy ciężko jest nie podzielać, ale w takim razie mam proste pytanie: dlaczego odsetek zaszczepionych Polaków co najmniej pierwszą dawką wynosi żałosne 47,86 proc. (dane z 2 sierpnia)? Dlaczego im młodsza grupa wiekowa, tym mniejszy procent tych, którzy preparat przyjęli? Czyż to nie my, młodzi, obyci z Internetem (czytaj: wiedzą, którą można tam znaleźć), powinniśmy w ramach walki o normalną, stacjonarną edukację gremialnie udać się do punktów szczepień?
Szczepienia to bezapelacyjnie najskuteczniejsza broń w walce z COVID-19. Potwierdza to przykład Izraela, który swego czasu (teraz sytuacja nieco się zmieniła, ale z innych powodów, które zostawiam na boku) odnotowywał po kilka zakażeń dziennie, a ludzie mogli siedzieć w knajpach do oporu. Wszyscy przecież to pamiętamy – zdjęcia z Jerozolimy czy Tel-Awiwu wyglądały jak wyjęte sprzed okresu epidemii. Cudowne uczucie.
I gdy pomyślę sobie o tym, że dzięki tej niekwestionowanej zdobyczy ludzkości, będę mógł chociaż połowę liceum spędzić tak, jak Pan Bóg przykazał, a potem widzę antyszczepionkową hałastrę atakującą, a nawet – jak się dziś okazuje – podpalającą punkty szczepień i siedzibę sanepidu, to budzą się we mnie najgorsze emocje. Czy można się jednak dziwić, skoro grupki kierowane przez internetowych znachorów odbierają reszcie społeczeństwa szanse na powrót do względnej normalności? I nie, nie dlatego, że zakażą osoby zaszczepione, bo na to szanse są radykalnie mniejsze, ale przez to, iż lockdown dotykać będzie wszystkich. A może nie wszystkich? Już widzę te wszystkie histeryczne wrzaski o „apartheidzie” i „segregacji sanitarnej”.
À propos, dlaczego ministrowie Dworczyk i Niedzielski – osoby bezpośrednio odpowiedzialne za powodzenia akcji szczepień w naszym kraju – tolerują tego typu akty, nie bójmy się tego słowa, barbarzyństwa? Dlaczego kończy się jedynie na „dawaniu świadectwa” podczas konferencji prasowych tudzież w srogich wpisach na Twitterze? Czy któryś z napastników został zatrzymany? Dlaczego pozwala się na Parlamentarny Zespół ds. Sanitaryzmu (cokolwiek to znaczy), którego kierownictwo wchodzi w skład Zjednoczonej Prawicy?
Oczywiście, żeby było jasne: nie wszyscy ci, którzy nie zamierzają poddać się szczepieniu, to gorliwcy, którzy posuwają się do fizycznej agresji. Ciekawy, ale i straszny w tej materii jest okładkowy reportaż Mariusza Kowalczyka z ostatniego numeru „Newsweeka”. Dziennikarz pojechał na Podhale, do miejscowości, które znajdują się w czołówce niechlubnej listy z najmniejszym odsetkiem zaszczepionych obywateli. W jednej z nich, Białym Dunajcu, ze względu na dramatycznie niską liczbę chętnych, zlikwidowano punkt szczepień. Mieszkańcy zaś są bardzo spokojni. Jeden z nich, który nie zgadza się na zaszczepienie swoich dzieci, tak kwituje pytanie dotyczące ewentualnych wyrzutów sumienia, gdyby te złapały wirusa: „Nie zachorują. Mają być twarde i odporne jak ojciec”. Jednocześnie mówi, że „tutaj nikt nikogo nie będzie atakował”, ponieważ „prawie wszyscy myślą tak samo: szczepić się nie trzeba”. Wydaje się to głos dość reprezentatywny. Co ciekawe, gros z ludzi żyjących tam utrzymuje się z turystyki, która jest przecież jedną z najszybciej zamykanych gałęzi gospodarki. Co na to niechętni szczepieniom górale? – Zobaczymy.
Ja nie chcę „zobaczyć”, co się stanie, jeśli obecna tendencja się nie zmieni. Dlatego zaszczepiłem się dwiema dawkami preparatu Pfizera. Nie jestem przecież znawcą tematu, wirusologiem czy nawet lekarzem. I właśnie dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zaufać tym, którzy są mądrzejsi ode mnie. Bo właśnie taki jest podział: albo udajemy, że wiemy lepiej od specjalistów, albo tego nie robimy i się szczepimy. Ja wybieram to drugie. I Was też do tego zachęcam.
O autorze
Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.
Akurat w Białym Dunajcu, i wielu innych nisko zaszczepionych gminach na Podhalu nie jest tak, że „gros mieszkańców utrzymuje się z turystyki”. Dominują pracownicy fizyczni: stolarstwo, meble, budowlanka, wykończeniówka. To tak tytułem sprostowania.
Możliwość komentowania została wyłączona.