Na fali ostatnich wzrostów na rynku, kryptowaluty jeszcze raz w tym roku stały się gorącym tematem. Kolejne, oczywiście niesamowicie innowacyjne projekty, pojawiają się jak grzyby po deszczu. Tysiące cyfrowych przedsięwzięć obiecuje nam dostarczyć nowoczesnych produktów i rozwiązań, które już wkrótce zrewolucjonizują nasze życie. Chcą to uczynić poprzez lub w powiązaniu z emisją własnych kryptowalut, które mogą być przedmiotem transakcji na giełdach. Czasem nie wiadomo nawet, po co autorzy projektu wprowadzają dodatek w postaci waluty cyfrowej. Niekiedy można odnieść wrażenie, że dla niektórych utworzenie własnej kryptowaluty stało się celem samym w sobie, a euforia na rynku tylko utwierdza ich w tym przekonaniu. W tym tekście postaram się zaprezentować krytyczne spojrzenie na cały rynek i obecny boom na kryptowaluty. Artykuł nie zawiera porad inwestycyjnych i nie powinien być podstawą do podejmowania żadnych decyzji finansowych.
Bitcoin i stojące za nim fałszywe argumenty
Za każdym sukcesem musi stać jakaś historia, legenda. W przypadku Bitcoina może to być przekonanie na temat jego wspaniałości i ogromnej wartości wynikającej z atrakcyjnych obietnic, którymi karmią nas jego zwolennicy. Nie chodzi tu bynajmniej o rewolucyjną technologię, a o pewne przekonania dotyczące rozwiązań i korzyści, jakie rzekomo zapewniać ma największa cyfrowa waluta. Twierdzę, że przekonania te, a przynajmniej większość z nich, są błędne i w gruncie rzeczy będą stały na przeszkodzie dalszego rozwoju kryptowalut, a nie w nim pomagały. Część z nich wynika z niedostatecznej edukacji. W środowisku zwolenników kryptowalut niezwykle popularne są mity na temat finansów państwa, działania walut fiducjarnych czy systemu bankowego. Krótko mówiąc, światowy system finansowy ma niechybnie dążyć do zawalenia, nadejść ma wielki kryzys spowodowany „dodrukiem pieniądza” i ogromnym zadłużeniem. Objawem tej choroby będzie hiperinflacja, która pożre oszczędności pracowitych ludzi. Magicznych lekarstw na wszystkie te problemy obiecuje nam dostarczyć Bitcoin wraz z innymi kryptowalutami. Zdaje mi się, że ten zestaw poglądów urósł już do rangi jakiejś ideologii, wzmacnianej zjawiskiem bańki informacyjnej, w której tkwią osoby ślepo zapatrzone w cyfrowe waluty. W mediach społecznościowych nie brakuje przecież różnego rodzaju naganiaczy i „szkoleniowców”, którzy mogą tylko skorzystać, kiedy świeży narybek napływa na rynek. Korzystają oni z tego, że rynek krypto jest stosunkowo nowy i w wielu miejscach na świecie jeszcze niewystarczająco uregulowany, co oczywiście przedstawiają jako zaletę. O zagrożeniach związanych z tym stanem rzeczy nie wspominają. Postaram się teraz możliwie krótko wskazać i opisać kilka popularnych mitów, którymi środowisko kryptowalutowe się ekscytuje, a które są w mojej opinii istotnymi przeszkodami.
Krwiożercza inflacja i zbawienna deflacja
Jednym z najważniejszych czynników napędzających optymizm zwolenników kryptowalut jest odkrycie przez nich, że pieniądz fiducjarny traci na wartości w czasie. I tak jest w istocie. Obecny system, którego początek można datować na rok 1973 i odejście od wymienialności dolara na złoto (dolar stał się wtedy w pełni walutą fiducjarną), opiera się na nieograniczonej w długim terminie podaży pieniądza. Nie ma w tym też żadnego spisku światowych rządów, bo za większość obecnie kreowanego pieniądza odpowiedzialne są banki komercyjne. Jeśli na przykład bierzesz kredyt na mieszkanie, to właśnie wtedy występuje kreacja pieniądza, bo bank tych pieniędzy wcześniej fizycznie nie zbierał. Według prof. Osiatyńskiego w dzisiejszych czasach prawie każdy tworzy nowe środki pieniężne, bo prawie każdy posiada kartę kredytową (przynajmniej w państwach rozwiniętych). Banki centralne państw posiadają określone cele inflacyjne, niektóre (jak np. na Tajwanie) kierują się celem monetarnym, czyli celem zwiększenia podaży pieniądza o określony procent rok do roku. Urzędy statystyczne starają się możliwie dokładnie mierzyć inflację z podziałem na różne sektory i za pomocą różnych indeksów. Występowania zjawiska inflacji nikt nie ukrywa. Staramy się ją coraz lepiej poznawać za pomocą badań, aby móc prognozować i kontrolować wzrost cen. W środowisku krypto pokutuje jednak przekonanie, że inflacja jest ogromnym problemem (a wręcz planem rządów na ograbienie obywateli), a Bitcoin wspaniale nas przed nią zabezpieczy i w ogóle byłoby dobrze, gdyby waluty fiducjarne zastąpić czymś na jego podobieństwo. Musi zdumiewać, do jakiego stopnia to fałszywe przekonanie jest zakorzenione w umysłach zwolenników kryptowalut. Pieniądz deflacyjny, o ograniczonej i skończonej podaży – oto pierwsza rzecz, jaka przychodzi im do głowy, kiedy spytać o zalety Bitcoina. Wyobraźmy sobie więc gospodarkę opartą na takim pieniądzu, stworzonym na kształt największej cyfrowej waluty. Najbardziej pożądanym dobrem w takim systemie byłby… sam pieniądz. Ludzie, zamiast wydawać, chowaliby go głęboko w szafie, licząc na przyrost wartości w czasie i łatwy zysk. Z pewnością istotna część podaży takiego pieniądza zostałaby przejęta przez wąską grupę najbogatszych jako aktywo inwestycyjne i bezpieczny sposób na pomnożenie majątku (cóż za zaskoczenie, właśnie tak jest obecnie z Bitcoinem, ponad 90% należy do tzw. portfeli wielorybów, największych graczy na rynku). Nie trzeba chyba dodawać, co stałoby się przy takim spadku popytu. Gospodarka załamałaby się z hukiem. Widzimy zatem od razu, jak wielką wbudowaną wadę posiadałby opisany system, mając w swoim kodzie źródłowym gotowy przepis na ogromny kryzys. Żaden szanujący się ekonomista nie zaproponowałby oparcia gospodarki na pieniądzu deflacyjnym. Przyznam, że może to być sprzeczne z intuicją, ale od przytoczonego przykładu rzeczywiście lepszy jest system z natury inflacyjny, w którym podaż pieniądza w długim terminie dąży do nieskończoności, a wartość pojedynczej jednostki pieniężnej dąży do zera. Całe piękno tkwi w tym, że nikt z nas ani naszych rodzin tego terminu nie dożyje.
Cyfrowe złoto
W poprzednim akapicie opisałem wadliwy mechanizm wbudowany w Bitcoina. Teraz krótko o tym, dlaczego to spekulacyjne aktywo nie może być traktowane jako dobre zabezpieczenie przed inflacją, tak, jak jest przedstawiane i porównywane do złota. Jedną z podstawowych przeszkód jest tutaj jego zmienność. Warto wspomnieć, że wszelkie wzrosty lub spadki wartości są dodatkowo wzmacniane przez boty tradingowe, które wykrywają każdy ruch i automatycznie się pod niego podłączają. Mamy więc do czynienia z niejako wbudowanym mechanizmem destabilizacyjnym. Według opublikowanego 17 marca przez Bank of America raportu „Bitcoin’s dirty little secrets” wystarczyły jedynie 93 miliony dolarów, aby podnieść cenę tej kryptowaluty o 1%. Dla porównania potrzeba 1,86 miliarda dolarów, aby o tyle samo podnieść cenę na rynku złota. Bitcoin jest niezwykle wrażliwy na działalność bodźców zewnętrznych. W maju tego roku, w wyniku zapowiedzi wprowadzenia regulacji dotyczących kryptowalut przez chiński rząd, serii tweetów Elona Muska na temat m.in. odejścia od przyjmowania płatności Bitcoinem za samochody marki Tesla, nastąpił nagły kryzys na rynku kryptowalut, a waluta straciła ponad 50% swojej wartości w stosunku do szczytowej ceny z kwietnia i usytuowała się na poziomie 37 000 dolarów. Widzimy więc, że największa cyfrowa waluta jest zdolna do utraty połowy wartości w niecałe 3 miesiące. Warto tu dodać, że dzieje się tak ze względu na możliwość wystąpienia różnego rodzaju manipulacji rynkowych, jak wspomniane zachowania pana Muska. Posiadając w swoim portfelu walutę fiducjarną, w perspektywie roku najpewniej stracimy. Będzie to 1, 2, może 3 procent utraty wartości. W skrajnych przypadkach, takich jak obecny rok pandemiczny, może to być 7 lub 8 procent (o przyczynach podwyższonej inflacji pisałem szerzej tutaj). Równie dobrze możemy nieco zyskać, tak jak w Polsce w latach 2015-2016, kiedy panowała niewielka deflacja. Trzymając wszystko w Bitcoinie, narażamy się na ryzyko utraty 50% nie w rok, a w 3 miesiące. Decyzja, którą formę uznasz za bezpieczniejszą i bardziej odpowiedzialną należy już do Ciebie, drogi Czytelniku. Ktoś może powiedzieć, że przecież można było kupić w dołku i zarobić 100%. To prawda, tylko jakie było prawdopodobieństwo trafienia w dołek? Coraz wyższa cena Bitcoina jest efektem rosnącego popytu przy ograniczonej podaży. W dużej mierze przesądza o tym zwykły hype, popęd i chciwość. Na razie wszystko przemawia za tym, że argumenty zwolenników Bitcoina są swoistym chwytem marketingowym, a omawiana kryptowaluta to zwykłe aktywo spekulacyjne. Pytanie brzmi, kiedy czar pryśnie. Być może nigdy, a być może za rok, tego nikt nie wie.
Przyszła mi tu do głowy jeszcze jedna zabawna refleksja. Do wydobycia Bitcoina potrzeba trochę dobrego sprzętu. Nie bez przyczyny w okresie zbliżonym do wiosennego boomu na rynku kryptowalut ujrzeliśmy podwyżki cen m.in. kart graficznych. Aby otrzymać zabezpieczającego nas przed wzrostem cen Bitcoina, najpierw trzeba podwyższyć inflację na rynku części komputerowych. Ironia losu.
Bezpieczeństwo, finansowa wolność, brak regulacji
Kolejnym przekonaniem wymagającym uwagi jest ułuda bezpieczeństwa i niezależności finansowej. Pomińmy tu już liczne manipulacje na rynku kryptowalut i potencjał najgrubszych ryb do sterowania nim, bo te przykłady już zostały przytoczone. W przypadku krypto spore bezpieczeństwo gwarantuje trzymanie środków we własnym, cyfrowym portfelu. Jednak, jak na każdym rynku, nie każdy wie o wszystkim, a niektórzy trzymają swoje waluty na giełdach, co może być szczególnie niebezpieczne. Co pewien czas słyszy się o upadkach giełd, gdzie ludzie bezpowrotnie tracą ogromne sumy. Dzieje się tak, ponieważ te „instytucje” nie są objęte odpowiednimi regulacjami i gwarancjami jak w sektorze banków. Kryminalna aura towarzysząca kryptowalutom spowodowała już wielokrotnie reakcje na szczeblu państwowym, jak np. aresztowania całych gangów posługujących się walutami cyfrowymi w Chinach. Popularność kryptowalut wśród przestępców nie dziwi. Za ich pomocą niezwykle łatwo prać pieniądze lub dokonać nielegalnej transakcji. Z tych powodów z pewnością regulatorzy w najbliższym czasie mocniej przyjrzą się temu brudnemu rynkowi. Joseph Stiglitz, ekonomista i noblista, zaapelował już nawet o całkowitą delegalizację walut cyfrowych. Duże poruszenie wywołała sprawa giełdy Africrypt. Właściciele – dwóch braci z RPA – po fali wiosennych wzrostów na rynku zniknęli bez śladu wraz ze stroną internetową giełdy i środkami, których wartość oszacowano na ok. 4 miliardy dolarów. Jeśli posiadamy kryptowaluty na giełdzie, a ona z jakiegoś powodu upadnie, to zapomnijmy o możliwości ich odzyskania. Dla porównania, przy ulokowaniu środków na koncie bankowym posiadamy zapewnienie od Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, że środki do kwoty 100 000 euro są całkowicie bezpieczne.
Prostota
Sam proces posiadania i przesyłania kryptowalut może wydawać się prosty, jednak stoi za nim dużo więcej, niż można z początku dostrzec. Jak już wspomniałem, Bitcoina najpierw trzeba otrzymać, czyli „wykopać”. Nie będziemy zagłębiać się tutaj w sam proces i technologię, gdyż nie ukrywam – nie posiadam eksperckiej wiedzy na ten temat, ale za to mogę nakreślić, co o tym wszystkim sądzą ludzie znakomicie obeznani w zjawiskach gospodarczych. Aby otrzymać pełny obraz, do rachunku należy wliczyć wszelkie działania składające się na proces wydobycia Bitcoina oraz uwzględnić pewne koszty alternatywne, czyli to, co można by z owymi zasobami zrobić, gdyby zostały uwolnione. Do wydobycia największej cyfrowej waluty potrzeba sprzętu komputerowego – możliwie dobrego i w możliwie dużej ilości. Mamy tu pierwszy problem, o którym wspominałem – w warunkach szybkiego wzrostu wartości Bitcoina skokowo rośnie popyt na komponenty elektroniczne, co wpływa na wyższe ceny i brak ich wykorzystania w bardziej produktywnych przedsięwzięciach. Samo posiadanie sprzętu nie wystarczy. Aby go uruchomić i utrzymać, potrzeba prądu. Okazuje się, że całościowo potrzeba go sporo. Według przytaczanego już raportu Bank of America, przy cenie 50 000 dolarów za Bitcoina, jego wydobycie może zużywać 0,4% światowej energii – prawie tyle, co całe Filipiny, państwo zamieszkiwane przez ok. 110 milionów osób. Dodatkowo energia ta pochodzi w istotnej części z węgla z chińskiej prowincji Xinjiang. Według innej metodologii konsumpcja energii przez sieć wydobywającą Bitcoina, w zależności od założeń dotyczących sprzętu, waha się od sumy porównywalnej z Portugalią do tej zużywanej przez cały Egipt i realistycznie jest bliżej górnej granicy. Czyli, w uproszczeniu, Bitcoin zużywa prawie tyle prądu co Egipt czy Polska. Ktoś może powiedzieć, że wśród kryptowalut są już czyste alternatywy. Dlaczego więc kapitał nie wędruje masowo od brudnych do tych czystych? Częściowa odpowiedź na to pytanie zawarta będzie w następnym akapicie. Wróćmy jeszcze na chwilę do kosztów alternatywnych i zadajmy kolejne ważne pytanie. Czy Bitcoin jest na tyle potrzebny i efektywny, aby zużywać tak dużo energii i koncentrować takie zasoby? Czy naprawdę nie ma lepszych zastosowań dla prądu i nowoczesnego sprzętu, który niezbędny jest do jego wydobycia? Wydaje się, że to, co oferuje nam największa cyfrowa waluta, da się osiągnąć znacznie niższym kosztem. Na tym zakończmy krytykę przekonań o kryptowalutach.
Bańka spekulacyjna
Jako obserwator rynków finansowych, czuję się zobowiązany do skomentowania obecnego szaleństwa, jakie zapanowało na rynku krypto. Cała sytuacja przypomina w zasadzie podręcznikową bańkę spekulacyjną. Nie zamierzam przesądzać, kiedy nastąpi jej pęknięcie. Według szacunków TripleA, na świecie jest dopiero 300 milionów posiadaczy kryptowalut. Dane mogą być nieco zawyżone, ponieważ jest to firma „z branży”. Symptomy są jednak zbyt silne, aby ich nie zauważać: zwarte społeczności w mediach społecznościowych nakręcające się wzajemnie na wzrosty, naganiacze z dużymi monitorami i wykresami na YouTube, setki, jeśli nie tysiące projektów, o bardzo wątpliwym modusie operandi. To wszystko tworzy samo napędzający się cykl, wzmacniany szczelnymi bańkami informacyjnymi, cynizmem, ludzką chciwością, a także zwykłą nadzieją. Sytuacja przypomina narastanie typowej bańki. Historia zna wiele takich przypadków. W książce „Niezwykłe złudzenia i szaleństwa tłumów” Charles Mackay opisał kilka z nich. Na początku XVIII wieku w Anglii, wskutek hossy na akcjach Kompanii Mórz Południowych, napędzanej wielkimi obietnicami zysków, doszło do powstania ogromnej bańki spekulacyjnej. O wiarygodność spółki dbały znane osobistości, a pod jej sukces chciało podłączyć się dziesiątki innych, często świeżo sformowanych kompanii. Niedługo potem doszło do krachu, akcje straciły 90% wartości od szczytu, a fala bankructw zatopiła wiele innych spółek. Podobnie działo się w przypadku bańki internetowej w latach 1995-2001. Tym razem euforia objęła rynki na całym świecie. Ogromne wzrosty odnotowywały spółki, które tak naprawdę nie zweryfikowały się w swojej działalności. Wystarczył sam fakt bycia powiązanym z nową, wspaniałą innowacją – Internetem. Podobnie zdaje się prezentować obecna sytuacja na rynku walut cyfrowych. Wystarczy, aby dany projekt był powiązany z kryptowalutami. Można do tego dopisać dowolną strategię, a i tak znajdzie się spore zainteresowanie. Pytanie, ile z tych wspaniałych projektów będzie jeszcze działało za 5 lat. Na razie mamy ogrom obietnic i zapowiedzi podbicia rynku, brakuje jednak oparcia w realnych, innowacyjnych rozwiązaniach biznesowych. A przypomnijmy, że Bitcoin towarzyszy nam już od ponad 10 lat. Oczywiście istnieją komercyjne implementacje, takie jak Nexo – firma oferująca pożyczki zabezpieczane Bitcoinem. Albo karta kredytowa Visa wydana we współpracy ze spółką BlockFi. Wszystko to jednak już było i jest tylko kolejną formą usług finansowych, które są domeną banków, tylko w nieco innym wydaniu. Można dostrzec, że za optymizm i hype na rynku kryptowalut w większym stopniu odpowiadają fasadowe działania marketingowe niż realne rozwiązania i innowacje. Przyjrzyjmy się, jakie odzwierciedlenie wzmożony marketing znajduje na samym rynku.
Szaleństwo i szwindel
Muszę przyznać, po dogłębnym przeglądzie rynku, że skala potencjalnych oszustw jest porażająca. Środowisko kryptowalut dysponuje de facto nieograniczoną możliwością tworzenia kolejnych scamów, a utworzenie piramidy finansowej wydaje się dziecinnie proste. Przy tym nikt nie kontroluje faktycznych intencji autorów, nie prześwietla ich profilu ani nie nadzoruje przepływu środków. Jakikolwiek projekt można bardzo łatwo sprzedać ludziom, pod warunkiem odpowiednich działań marketingowych, według następującego schematu:
1. Przygotowanie planu projektu i zebranie zespołu, utworzenie profilów i specjalnych grup w mediach społecznościowych, utworzenie ładnej strony internetowej (to niezwykle ważne, strona musi przyciągać uwagę) i przedstawienie na niej jasnego planu osiągnięcia ogromnych korzyści.
2. Przeprowadzenie kampanii marketingowej, korzystne przedstawienie zespołu i projektu.
3. Zebranie środków poprzez debiut na giełdzie kryptowalut, w połączeniu z zaangażowaniem się projektu w coś, co jest akurat popularne w środowisku kryptowalut, przy czym nie musi to być genialne rozwiązanie – ludzie reagują odruchowo na same hasła, które wiążą się z aktualnymi trendami na rynku.
4. Jakiekolwiek działania imitujące rozwój projektu – powtarzane możliwie często (cały czas trzeba dbać o marketing).
5. Debiut na większej giełdzie, zwrócenie się do influencerów w środowisku.
Było z pewnością wiele projektów, które w swoim cyklu życia dotarły jedynie do punktu nr 3. Potem po prostu się zwinęły, bo były zwykłymi piramidami opartymi o mechanizm pump and dump (ang. pompuj i porzuć). Jednak największe stężenie oszustwa odczuwałem w trakcie przeglądania rynku NFT. Ten tekst jest już zbyt długi, aby dodatkowo wyjaśniać, na czym polega ten koncept (wyjaśnienie tutaj). Chciałbym tu się skupić na mechanizmie opisanym w punkcie nr 3, który widać szczególnie wyraźnie na tym rynku. Zwolennicy NFT z optymizmem mówią o przyszłości technologii, podając na przykład potencjalne jej zastosowanie przez znane marki do sprawdzania autentyczności ich produktów. Zrozumiałe, ale czy to uzasadnia wycenę obrazka z kolorowym grzybem na poziomie 30 000 dolarów? Powtórzę zatem jeszcze raz: ludzie reagują odruchowo na same hasła, które wiążą się z aktualnymi trendami na rynku. Racjonalne przesłanki nie mają znaczenia, kiedy przesłaniają je ludzki popęd i zwykły hype na samo słowo NFT.
O autorze
Studiuję ekonomię na UEP. Mam komfort zajmowania się tym, co lubię. Oprócz spraw gospodarczych interesują mnie podróże, piłka nożna i kuchnia.