Źródło: freepik.com.
W dzisiejszym świecie mało kto neguje już to, że najlepszym systemem gospodarczym jest gospodarka rynkowa. Klęskę systemu socjalistycznego pokazała gospodarcza i społeczna porażka Związku Radzieckiego i jego państw satelickich. Jaka jednak ma ta gospodarka rynkowa być? Jak powinien wyglądać kapitalizm w XXI wieku?
Zastanawiając się nad tym, jak należy ukształtować system gospodarczy, jestem rozdarty. Z jednej bowiem strony wizja nieskrępowanego niczym wolnego rynku, na którym jednostki dzięki własnej pracy mogą osiągać sukces, wydaje się czymś kuszącym i sprawiedliwym. Z drugiej jednak strony jestem pragmatykiem. A z pragmatycznego punktu widzenia koncepcja wolnego rynku pozbawionego ingerencji państwa jest nie do obrony. Im bardziej wolnorynkowy system gospodarczy, tym większe nierówności społeczne (widać to po wartościach wskaźnika Giniego, który najwyższy jest w krajach o liniowym systemie opodatkowania). A im większe nierówności, tym większe niezadowolenie społeczne, które z pragmatycznego punktu widzenia jest czymś, co dla państwa może być zgubne. Postawienie na skrajnie liberalną politykę gospodarczą jest trochę jak jazda z prędkością 220 km/h po autostradzie. Dojedziesz szybciej, ale prawdopodobieństwo śmiertelnego wypadku jest kilka razy większe. Przykładem są np. Pinochetowskie Chile. Dzięki daleko posuniętym reformom wolnorynkowym osiągnięto olbrzymi wzrost gospodarczy. Problem jednak był taki, że na owocach owego wzrostu korzystała jedynie nieliczna grupa chilijskich bogaczy, a biedni stali się jeszcze biedniejsi. I tak odsetek ludzi żyjących poniżej progu ubóstwa w ciągu rządów Pinocheta zwiększył się ponad dwuipółkrotnie. Mieszkańcy Chile odwołali go w drodze referendum, ale od reform gospodarczych nowe rządy odstąpiły jedynie częściowo. W tamtym czasie rosnące od lat niezadowolenie Chilijczyków osiągnęło taki stopień, że doszło w tym kraju do ogromnych niepokojów społecznych. Podczas jednego tylko protestu w stolicy Chile zebrało się 1,2 miliona ludzi, co na 17 milionów mieszkańców Chile stanowi liczbę imponującą. Rząd wprowadził stan wyjątkowy. Byli zabici, tysiące rannych i aresztowanych. W końcu władza chilijska się ugięła. Zapowiedziano podwyżki płacy minimalnej, podatki dla najbogatszych oraz uchwalenie nowej Konstytucji. Ciekawe, co na wydarzenia chilijskie powiedzieliby zwolennicy dogmatycznego kapitalizmu, którzy tak ochoczo do „orania lewaków” używali przykładu protestów z Wenezueli? Chile i Wenezuela pokazują, że zbytnie skrajności (ani w prawo, ani w lewo) zdecydowanie dobre nie są.
O konieczności łagodzenia nierówności społecznych i pewnej ingerencji w gospodarkę dla dobra państwa wiedziano już w starożytności. Wzburzony swoim ubóstwem lud prędzej czy później wywoła rewolucję. Stąd reformy Solona w Atenach czy braci Grakchów w republice rzymskiej, a, już w bliższych nam czasach, decyzja Bismarcka o wprowadzeniu obowiązkowego systemu ubezpieczeń społecznych. Bismarck był pragmatykiem. Wiedział, że jeżeli nie wprowadzi obowiązkowych składek, to wpływy w kraju zdobędą socjaliści, którzy posuną się dużo dalej niż tylko do złagodzenia oblicza kapitalizmu. Z tego samego względu Zachód zagwarantował prawa pracownicze. Z chęci uniknięcia hekatomby, jaką przyniosłaby rewolucja. Kapitalizm XIX wieku upadł i nie ma dziś już powrotu do systemu na nim wzorowanego. Gdyby był systemem idealnym, systemem, w którym wszystkim żyłoby się dobrze, to nigdy by nie upadł. Marks byłby uznany za szaleńca, a o jego ideach nikt by dziś nie pamiętał. A marksizm dlatego trafił na podatny grunt, że wykorzystał niezadowolenie, jakie powodował nieograniczony niczym kapitalizm. Tak to już jest, że ludzie, gdy nie podoba im się jedna skrajność, zwracają się do drugiej, która może być jeszcze bardziej szkodliwa. Dlatego pragmatyczny rząd musi znaleźć taki punkt równowagi, żeby żadna ze skrajności nie dochodziła do głosu. Nowoczesny kapitalizm XXI wieku powinien być oparty na standardach gospodarki rynkowej, konkurencji i promować zachowania przedsiębiorcze. Natomiast musi on również gwarantować prawa pracownicze, zapewnić ludziom równość szans czy łagodzić (nie całkowicie likwidować, bo to nie jest ani możliwe, ani słuszne) nierówności społeczne. Nie tyle z litości dla biednych albo wiary w ideę równości wszystkich ludzi, tylko z czystego pragmatyzmu. Najlepszym rządem będzie ten rząd, który, zamiast kierować się w polityce gospodarczo-społecznej jakimś dogmatyzmem, czy to wolnorynkowym, czy to socjalistycznym, będzie kierował się przede wszystkim wybraniem najlepszego, najbardziej wyważonego rozwiązania dla państwa i obywateli. Koncepcję Realpolitik, o której pisałem kiedyś w odniesieniu do polityki zagranicznej, trzeba odpowiednio przenieść na grunt społeczno-ekonomiczny.
Źródło: Pixabay.
W Polsce przez wiele lat sfera społeczna była zaniedbana. Receptę władzy na problemy ekonomiczne obywateli ujęły trafnie słynne już słowa Bronisława Komorowskiego: „Zmień pracę i weź kredyt”. I to się zemściło w 2015 roku, gdy rozgoryczony lud wyniósł na salony populistów. Na szczęście dzisiaj opozycja zaczyna rozumieć, że jeżeli chce wygrać wybory, to musi otworzyć się także na sferę polityki społecznej. Musi odejść od dogmatycznej wiary w wolny rynek. Widać to chociażby po kampanii Rafała Trzaskowskiego. Można, jak prof. Sadurski, mówić o „nieoświeconym plebsie”, lecz na samozadowoleniu z własnej elitarności władzy się nie zdobywa. Trzeba zaproponować alternatywę, która wyda się ludziom atrakcyjna. A taki nie jest wolnorynkowy dogmatyzm. Ktoś powie, że to wina ludzi, że nie radzą sobie na rynku, że nie chce im się pracować i dlatego chcą zaangażowania państwa w politykę społeczną. Może nawet i jest w tym trochę racji. Problem, że taka jest natura ludzka, a jej nie da się zmienić.
Program polityczny trzeba kształtować w oparciu o rzeczywistość obiektywną, o to, co jest, a nie o wizje idealistyczne i nierzeczywiste. Albo złagodzimy nieco oblicze kapitalizmu i zachowamy jego pozytywy, albo do władzy dojdą ruchy skrajne, które spowodują chaos w społeczeństwie. Lepiej płacić trochę wyższe podatki, a mieć zapewnione bezpieczeństwo majątku, niż płacić niższe i drżeć ze strachu, że, gdy lud się zdenerwuje, to straci się nie tylko majątek, ale może i głowę.
Jan Sobuś
O autorze
Gazeta Kongresy to młodzieżowe media o ogólnopolskim zasięgu. Jesteśmy blisko spraw ważnych dla młodego pokolenia – naszych spraw.