Przejdź do treści

„Muzyka dla nieszczęśliwych ludzi” – debiut Farewell to Lies!

Muzyka metalowa kojarzona jest często ze zbuntowanymi, pełnymi agresji ludźmi. Ciężkie brzmienia, charakteryzujące takie utwory, znajdują jednak coraz większe uznanie na polskiej scenie muzycznej. 14 czerwca 2024 roku ukazał się pierwszy album zespołu Farewell to Lies – „My last word for you”. Chłopaki, utrzymując płytę w deathcorowym klimacie, pokazali, że młodzi wykonawcy mogą spełnić dziecięce marzenia bez ingerencji wielkich wytwórni. Zawarte na płycie piosenki, wbrew tytułowi albumu, świadczą, że na pewno nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, a to wszystko to dopiero początek.

Oficjalny skład zespołu Farewell to Lies powstał w 2021 roku. Wcześniej Maciek (gitarzysta) i Kacper (już były perkusista) grali wspólnie covery ulubionych zespołów, eksperymentując ze swoimi kawałkami. W pewnym momencie do zespołu dołączył Alex (lead guitar), pochodzący z Białorusi, który grał z innymi zespołami, supportując wiele znanych kapel, np. Chelsea Grin. Rok 2022 okazał się być przełomowym dla Farewell to Lies – chłopaki zaczęli grać koncerty i powoli nagrywać materiał na album „My last word for you”. Single, promujące płytę – When the World endsLost in Her eyes – zyskały uznanie słuchaczy młodego zespołu. W rozmowie, m.in. na temat pracy nad albumem, wziął udział wokalista – Michał Piaszczyński.

Fot. Oficjalny profil na Facebooku Farewell to Lies

Patrycja Karlińska (P.K): 14 czerwca to ważna data, ponieważ na streamingach pojawił się album „My last word for you”. Jakie towarzyszą ci w związku z tym emocje jako wokaliście zespołu?

Michał Piaszczyński (M.P): Jestem podekscytowany, ponieważ to pierwsze wydawnictwo w moim życiu. Jest to coś, o czym od dawna marzyłem. Jest to fajne uczucie, ale też nie mam czegoś takiego, że „wow teraz będę gwiazdą”, bo wiem, że do tego jeszcze długa droga. Po prostu zawsze marzyłem o tym, żeby coś tworzyć. Kiedy miałem 15/16 lat, to wyobrażałem sobie siebie na scenie, że wydaje własne albumy, piszę teksty. Mam nadzieję, że kogoś one poruszą, dotkną – ktoś tego posłucha i pomyśli: „wow, to jest naprawdę świetne”. Jest to dla mnie nowe doświadczenie, ale już teraz jestem przekonany, że to dopiero początek – w planach mam kolejne rzeczy i wiem, że będą na pewno jeszcze lepsze. Jednocześnie do tego albumu na pewno będę miał sentyment, bo jest naszym pierwszym.

P.K: Planujesz wydać kolejne single razem z zespołem, czy samodzielnie?

M.P: Myślę, że w tym momencie będę wydawać muzykę razem z zespołem jako „Farewell to Lies”, ale w przyszłości chciałbym też spróbować działać samodzielnie. Mimo to, zespół przede wszystkim jest moim priorytetem.

P.K: Powiedziałeś, że ta zajawka metalem pojawiła się u ciebie w wieku 15/16 lat. Jesteś dumny z tego, co udało ci się od tego czasu osiągnąć?

M.P: Gdyby piętnastoletni ja zobaczył siebie teraz, to pewnie by uznał, że jestem osobą, którą rzeczywiście chciałem się stać. Wtedy granie z zespołem, posiadanie własnych numerów czy dawanie koncertów, choćby dla 10/20 osób pod sceną, były szczytem moich marzeń. Jestem z siebie dumny, bo dosłownie zaczynałem od zera, ćwicząc samemu w samochodzie wieczorami. Nieważne, czy to była zima, czy lato – siedziałem po prostu w pustym samochodzie i robiłem wokal. Pamiętam, że każdemu powtarzałem zawsze, już właśnie w wieku 15/16 lat, że marzę, żeby być w zespole. Wiele osób później mi to „wypominało”, kiedy już się dowiedzieli, że jestem w zespole, mówiąc: „wow, ty zawsze mówiłeś, że chcesz być w zespole” i wszyscy byli pod wrażeniem. Jest to coś fajnego. Jestem z siebie dumny, że tyle osiągnąłem i cieszę się, że dalej się rozwijam, dalej ćwiczę, uczę się nowych rzeczy – nie tylko pod względem umiejętności wokalnych, ale tak samo pod względem pisania tekstów i ogólnie obcowania z muzyką.

P.K: Metal jest specyficznym gatunkiem muzycznym, który wymaga ogromnej pracy nad głosem, aby nie zrobić sobie krzywdy podczas wydobycia naprawdę mocnych dźwięków. Jak więc pracowałeś nad wokalem?

M.P: Dosłownie metodą prób i błędów. Znam wiele osób, w ogóle wokalistów, którzy mnie inspirowali, ale zarazem mieli bardzo słabą technikę. Słyszałem już o przypadkach wokalistów, którzy po koncertach, np. pluli krwią. Jest to na pewno, jak sama nazwa mówi, ekstremalny wokal, wymagający wiele ćwiczeń, ale jednocześnie myślę, że nie jest to też coś, co jest mniej wymagające niż śpiewanie. Ja na przykład nie umiem śpiewać, a chciałbym się tego nauczyć. Ekstremalny wokal ma to do siebie, że łatwo można zrobić sobie krzywdę, ponieważ wywołujesz duże napięcie nie tylko na struny głosowe, ale też ogólnie na całe ciało, na cały organizm. Wymaga to na pewno dużo pracy oraz ćwiczeń.

P.K: Były takie przypadki, czy znasz kogoś takiego, kto zrobił sobie krzywdę, śpiewając w taki sposób?

M.P: Tak, znam wiele przypadków, gdzie ludzie po prostu wręcz permanentnie tracili głos. Jednak zwykle było tak, że łączyli to z alkoholem, narkotykami itd. Mi też się zdarzyło nieraz stracić głos, np. raz w życiu miałem moment, że po prostu sobie ćwiczyłem, a na drugi dzień miałem głos jakbym był po prostu chory, a byłem w pełni zdrowy. Jest to kwestia zmęczenia strun głosowych. Wiele czynników ma na to wpływ, jak np. alergia czy nawet gorszy dzień. Ważne jest przy robieniu wokalu, żeby nie naciskać zbyt mocno, co w moim przypadku było zawsze problemem. Zawsze za mocno czy za głośno robiłem ten wokal. Nawet teraz jak ćwiczę, to mam czasem wrażenie, że mi wręcz rozsadza głowę. Zdarza mi się też grać na próbach, gdzie już czuję, że mój głos po prostu się zdziera. Wiele osób mówi, że Danny Worsnopp z Asking Alexandrii stracił głos, z czym się nie zgadzam. Po prostu zmienił teraz swój styl. Moja główna inspiracja, czyli Mitch Lucker ze Suicide Silence, ewidentnie robił wiele rzeczy w zły sposób i dopiero na koniec swojego życia zaczął się uczyć poprawnie robić wokal. Jednocześnie podziwiam go, że tyle lat wytrzymał z tak słabą na swój sposób techniką i osiągnął taki sukces – wszyscy mówią, że ma legendarny głos.

P.K: W jaki więc sposób można uczyć się takiego wokalu? Ćwiczysz z jakimś nauczycielem od śpiewu, czy po prostu włączasz sobie jakieś nagrania swoich ulubionych zespołów i próbujesz ich naśladować?

M.P: Wiem, że wiele osób zaczynało uczyć się samodzielnie. Ja sam tak zaczynałem. Oglądałem filmiki na YouTubie, czytałem jak to wszystko działa, jak funkcjonuje emisja głosu. Jest mało prac naukowych na ten temat, ale znajdowałem i czytałem jakieś artykuły. Cieszę się, że teraz taka muzyka jest coraz bardziej popularna, a ludzie mają coraz większą wiedzę na ten temat, ponieważ potrafią bardziej merytorycznie przygotować się do ćwiczenia wokalu. Jednak na swój sposób ma to jednocześnie minus, ponieważ metal traci swą pewną brutalność – staje się momentami według mnie zbyt techniczny. Jeżeli chodzi o mnie, na początku, przez jakieś pierwsze półtora roku/dwa lata, uczyłem się samemu, ale później czułem, że dotarłem do takiej ściany, której nie mogę przeskoczyć. Czułem, że jeżeli chcę iść dalej, to potrzebuję trochę pomocy i trafiłem wtedy na nauczyciela wokalu – Mateusza, który wiele mi wytłumaczył i z nim tak naprawdę osiągnąłem to, co chciałem wokalnie. Jestem mu za to naprawdę bardzo wdzięczny. Co ciekawe, to on dał mi znać, że zespół „Farewell to Lies” poszukuje wokalisty. Dzięki niemu tak naprawdę doszło do tego, że dołączyłem do chłopaków i zaczęliśmy coś wspólnie tworzyć.

P.K: Jak wyglądało twoje pierwsze spotkanie z chłopakami?

M.P: Dołączenie do chłopaków wyszło zupełnie przypadkiem. Nie nastawiałem się, że będę z nimi rzeczywiście grać. Postanowiłem, że po prostu pójdę spróbować, jak to jest działać z mikrofonem, bo jeszcze nigdy wcześniej z nim nie pracowałem i zobaczyć przede wszystkim jak będzie wyglądać moja praca z zespołem. Będąc tam, naprawdę spodobało mi się to, co chłopaki grają, a im przypasował za to mój wokal. Także myślę, że się fajnie zgraliśmy.

P.K: Skąd powstał pomysł na taką nazwę zespołu? Czy istniał on już pod taką nazwą wcześniej, zanim do niego dołączyłeś, czy razem wpadliście na ten pomysł?

M.P: Jeśli chodzi o nazwę zespołu, to na swój sposób wyszło to przypadkiem, ale też poczuliśmy trochę presję. Znajomi chcieli, żebyśmy po prostu grali koncerty razem z ich zespołami, więc uznaliśmy, że potrzebujemy nazwy. Mieliśmy już jakiś gotowy materiał, także mogliśmy grać koncerty. Myśleliśmy długo nad nazwą. Alex, nasz gitarzysta, rzucił któregoś dnia „Farewell to Lies”, a mi się to spodobało. Nazwa zgrała się też z naszym debiutanckim singlem, który opowiadał o kłamstwach. Wszystko tak naprawdę wyniknęło zupełnie przypadkiem.

P.K: Pokłóciliście się kiedyś z zespołem do takiego stopnia, że myśleliście o jego rozwiązaniu?

M.P: Wiele razy się kłóciliśmy. Może nie myśleliśmy o rozwiązaniu zespołu, ale na pewno było wiele kłótni. Myślę, że to jest czymś naturalnym. Znam wiele zespołów, które się rozpadały lub pojedyncze osoby z nich odchodziły, bo mieli inne wizje. Wydaje mi się, że każdy z nas ma podobną wizję na to, jak ten zespół ma wyglądać. Kwestia po prostu dogadania się, komunikacji. Momentami mam wrażenie, że mamy to samo wyobrażenie, tylko każdy przedstawia je w inny sposób, ale jednocześnie wiem, że cel jest wspólny – chcemy po prostu osiągnąć sukces. Chcemy grać muzykę, która nam się podoba i która innym będzie się podobać. Nieraz miałem myśli, wiadomo pod wpływem nerwów się myśli różne rzeczy, że już po prostu mam dość, że nie chcę, ale jednak jak już emocje opadają i zaczyna się myśleć tak na trzeźwo, to szkoda by było każdemu z nas przekreślić to, co wspólnie zbudowaliśmy. Myślę, że na tyle zżyliśmy się z chłopakami, że jesteśmy już przyjaciółmi.

Fot. Oficjalny profil na Facebooku Farewell to Lies

P.K: Jak wyglądał proces pracy nad albumem? Skoro jesteście przyjaciółmi i tak dobrze się zgrywacie, to musiała być na pewno z tego dobra zabawa.

M.P: Zabawa była, wiele było śmiechu w trakcie nagrywania, ale też wiele rozmawialiśmy jak ma dany kawałek wyglądać, jak można coś zmienić, jak dana partia ma brzmieć w utworze. Były również kłótnie o pewne fragmenty, ale końcowo zgadzaliśmy się jak dany utwór ma brzmieć finalnie. Raczej się dogadywaliśmy.

P.K: Sam piszesz teksty, czy chłopaki też dorzucają swoje pomysły i razem nad nimi pracujecie?

M.P: Teksty piszę sam, przynajmniej do tej pory tak było. Niedawno rozmawialiśmy z chłopakami, że może w następne teksty chcieliby mieć większą ingerencję, ale zobaczymy tak naprawdę jak będzie to wyglądać w praktyce.

P.K: Czym się inspirujesz tworząc piosenki?

M.P: Inspirację czerpię przede wszystkim ze swojego życia. Pisałem po prostu o tym, co mi przeszkadza, opisywałem pewne swoje doświadczenia. Na pewno w tej epce jest dużo złości, którą musiałem z siebie wyrzucić i cieszę się, że miałem taką możliwość wyzbyć się negatywnych emocji. Może dla niektórych te teksty będą kliszowe, może niedojrzałe momentami, ale jednocześnie wiem, że tego potrzebowałem. Jest to dla mnie doświadczenie, z którego wyciągam wnioski i kolejne teksty będą na pewno bardziej ambitne – po prostu ładniejsze i bardziej dojrzałe.

P.K: No właśnie, skoro mówimy o ogólnym koncepcie tego albumu i tym, czym się inspirowałeś, to album nazywa się „My last word for you”. Czy to znaczy, że zawarty w nim przekaz jest skierowany do konkretnej osoby?

M.P: Myślę, że bardziej album wyraża moje emocje i myśli – to, co czułem w tamtym okresie. Nie jest skierowany bezpośrednio do jakiejś osoby. Bez sensu byłoby pisać bezpośrednio do danej osoby. Po prostu, pisząc te teksty miałem jakieś myśli związane z konkretnymi sytuacjami czy osobami, ale jest to bardziej taki koncept ogólny. Na swój sposób zamykam pewien rozdział w swoim życiu i właśnie ta epka jest tego przejawem, po prostu idę dalej.

P.K: Na albumie możemy znaleźć piosenkę „Lost in her eyes”. Pisałeś ją z myślą o kimś szczególnym, czy po prostu czułeś, że musisz coś z siebie wyrzucić i powstał taki tekst?

M.P: Ten utwór w ogóle powstał przypadkiem. Na początku jak słuchałem muzyki do tej piosenki, zanim w ogóle ją wydaliśmy, miała dla mnie taki smutny wydźwięk. Trochę coś w niej było takiego smutnego, a jednocześnie mrocznego, ciężkiego. I nie wiedziałem za bardzo jak napisać tekst pod ten kawałek. Jednak pewnego wieczoru wena sama przyszła. Tekst jest na pewno o kimś konkretnym, ale jednocześnie pisząc go miałem takie poczucie, że chcę, aby inni mogli się z nim utożsamić, aby miał uniwersalny wydźwięk. Chciałem na swój sposób przekazać żal, który jest we mnie, podkreślić ten smutek.

P.K: Myślisz, że jeśli osoba, którą miałeś na myśli przy pisaniu tego utworu, będzie słuchała tej piosenki, to może sobie pomyśleć: „kurczę, ten kawałek jest o mnie”?

M.P: Myślę, że nie. Raczej ta osoba nawet by nie skojarzyła, że jest to o niej, ponieważ chciałem po prostu, żeby każdy, kto słucha tej piosenki mógł pomyśleć: „kurczę, odnajduje się w tym kawałku. Ten kawałek jest o mnie”.

P.K: Wydaje mi się, że w muzyce i ogólnie, jeśli chodzi o słuchanie piosenek, to jest właśnie cała magia, że ktoś słucha danego utworu i mówi: „kurczę, jednak ktoś miał tak samo jak ja”.

M.P: Dokładnie o to mi chodziło. Kiedyś usłyszałem w wywiadzie jak jeden z wokalistów, których słuchałem, powiedział, że on zaczął tworzyć muzykę, bo chciał właśnie, żeby taki dzieciak, który ma gorszy dzień, siedzi w pokoju, tak jak on kiedyś i słucha muzyki, pomyślał: „to jest o mnie”. Ja mam właśnie podobne podejście. Też chcę, żeby ktoś, kto słucha moich kawałków, miał przeczucie, że ktoś go rozumie, że ktoś jednak czuje się tak jak on i że nie jest z tym sam.

P.K: Jakie piosenki możemy usłyszeć na płycie? Są one bardziej takie mroczne, przepełnione złością, czy znajdziemy też takie utwory, które są bardziej spokojne?

M.P: Na pewno piosenki są ciężkie i jest w nich dużo mroku, złości, ogólnie złych emocji. Jest to przede wszystkim moja złość na to, jak wygląda świat i jak postrzegałem świat jako nastolatek, jeszcze dziecko, jak pewne rzeczy mnie denerwowały. Na płycie są poruszane tematy miłości, jakiegoś rozczarowania, ale głównie tego, jak świat wygląda i jak jest momentami zepsuty, jakie są w nim wartości.

P.K: Myślisz, że młodzi ludzie mają w sobie coraz więcej takiego gniewu i takiego zdenerwowania na obecny wygląd świata?

M.P: Myślę, że każdy ma w sobie gniew, szczególnie właśnie w młodym wieku, ale też większość z tego wyrasta. Myślę, że jest to zupełnie normalne, ale w każdym z nas jest mimo to trochę tego nastoletniego buntu.

P.K: Często metal, czy ten rodzaj muzyki, który ty tworzysz, jest utożsamiany przez wielu ludzi z satanizmem. Słuchacze metalu czy twórcy są uważani za osoby, które są zbuntowane, pozbawione pewnych zasad. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

M.P: Myślę, że to zależy. Jest wielu artystów, którzy nawiązują na swój sposób właśnie do satanizmu, do jakiegoś okultyzmu, wręcz do nienawiści, może nie do Boga, ale do samej religii. Mimo to, myślę, że nie można kojarzyć tej muzyki tylko z tym. Znam wielu artystów, którzy w ogóle nie nawiązują do religii. Niektóre zespoły, szczególnie właśnie w metalcorowej czy deathcorowej scenie, nawet mówią, że jest to chrześcijański metal albo coś wręcz wychwalającego religię czy Boga. Nie można według mnie patrzeć tak, że coś jest albo czarne, albo białe, bo myślę, że wielu artystów chce na swój sposób wyróżnić się po prostu samym swoim wizerunkiem. Próba wyróżnienia się blackmetalowych zespołów tym, że są antyspołeczne, antyreligijne, była według mnie zabiegiem marketingowym, chociaż jest wiele przypadków, gdzie brano to zbyt poważnie, zbyt dosłownie. Na pewno nie powiedziałbym, że jest to muzyka stricte wychwalająca jakieś niewłaściwe wartości. Nie jest też czymś tak w pełni pozytywnym. Jest skierowana głównie do osób, które źle się czują i mogą utożsamić się z pewnymi kawałkami. Kiedyś usłyszałem stwierdzenie, że nie jest to muzyka dla szczęśliwych ludzi. Jednak też znam wiele zespołów, które wychodzą naprzeciw temu i grają bardziej pozytywną muzykę, jak na przykład Electric Callboy, a ludzie na ich koncertach się po prostu bawią.

P.K: Wspomniałeś o koncertach i ludziach, którzy się na nich bawią. Jak wygląda przedział wiekowy na takich wydarzeniach? Są to przeważnie osoby młode, czy jednak przedstawiciele tych starszych pokoleń również są widoczni?

M.P: Myślę, że to zależy od artysty. Ja tak naprawdę na koncertach widzę każdą grupę wiekową – nastolatków, osoby w moim wieku (25 lat), osoby starsze. To właśnie podoba mi się zawsze na koncertach, że ci ludzie potrafią się wspólnie bawić. Nikt nie patrzy na nich z wyższością, że ktoś jest młodszy czy starszy, po prostu wspólnie się bawią. Jest to coś niesamowitego. Podoba mi się właśnie to, że nikt siebie nie wytyka palcami, czy jest jakoś nieprzychylnie do siebie nastawiony. Nikt się nie wyzywa za to jakich zespołów słucha, bo każdy tak naprawdę może słuchać czego chce.

P.K: A ta społeczność metalowa wyróżnia się energią na koncertach czy ubiorem od słuchaczy innych gatunków muzycznych? Przeważnie ludzie, którzy słuchają takiego rodzaju muzyki kojarzymy właśnie z czarnymi ubraniami, glanami, zbuntowanymi nastolatkami. Czy to ma w ogóle odzwierciedlenie w rzeczywistości?

M.P: Na pewno słuchacze metalu trochę się wyróżniają, ale myślę, że już minęliśmy te czasy. Teraz tak naprawdę gatunki muzyczne mieszają się ze sobą, np. rap miesza się z metalem czy metal z popem. Znam wiele osób, o których nawet bym nie powiedział, jakbym na nich spojrzał, że słuchają cięższej muzyki.

Fot. Oficjalny profil na Facebooku Farewell to Lies

P.K: Masz już kilka koncertów na swoim koncie. Jakie jest to uczucie stać na scenie i spełniać marzenia, widzieć tych wszystkich ludzi i śpiewać swoje utwory?

M.P: Na pewno na pierwszych koncertach odczuwałem stres, a nawet strach. Bałem się, co ludzie o mnie pomyślą. Jednocześnie czułem taką presję, że muszę porwać tych ludzi i jakby nas zaprezentować. Jestem wokalistą i to ja do tych ludzi mówię. Reszta zespołu ma taki przywilej, że oni po prostu siedzą cicho i grają swoje, a ja muszę gadać, jakoś tych ludzi zabawiać. Jest to na swój sposób presja, ale tak naprawdę z każdym koncertem było mi coraz łatwiej i teraz wręcz mam takie poczucie, że z każdym kolejnym koncertem się coraz bardziej rozwijam.

P.K: Przygotowujesz się do tych koncertów jakoś szczególnie?

M.P: Na pewno z zespołem gramy próby. Myślę, że każdy ma jakieś swoje rytuały przed samym koncertem. Na tych próbach też ćwiczymy, jak się ruszać na scenie. Ja sam ćwiczę, jak zwracać się do ludzi. Polecam to każdemu, kto jakkolwiek się stresuje przed koncertem, bo myślę, że na swój sposób to pomaga i uczy pewnych zachowań.

P.K: Wspomniałeś przed chwilą, że każdy ma swoje rytuały przed koncertem, jak wyglądają więc twoje?

M.P: Przede wszystkim słucham ulubionej muzyki, która też mnie nakręca w taki typowo koncertowy nastrój. Staram się już na tym skupić. Najczęściej słucham Asking Alexandrii i ich pierwszego albumu. Później już po prostu skupiam się tylko na samym koncercie, na niczym innym. Ewentualnie poćwiczę jeszcze trochę, żeby rozgrzać do końca swój wokal.

P.K: Czym różni się muzyka deathcorowa od takiego zwykłego metalu?

M.P: Tak naprawdę metal ma wiele podgatunków. Każdy z nich ma coś charakterystycznego. Metalcore i Deathcore wzięły się bardziej ze sceny hardcorowej, gdzie po prostu zaczęto łączyć elementy właśnie metalowej muzyki, jaka do tej pory była, z hardcorową i powstało coś takiego. Tak samo deathmetalową muzykę zaczęto łączyć z hardcorem, dlatego powstał deathcore. Te gatunki wyróżniają się na przykład trochę cięższym graniem czy charakterystycznym wokalem. Dopiero tak naprawdę jak zacząłem samemu robić wokal zwróciłem bardziej na to uwagę, że nawet metalcore i deathcore różnią się stylistycznie, jeżeli chodzi o wokal

P.K: Jakbyś miał dać radę osobom, które dopiero zaczynają przygodę w tej branży, to, co by to było?

M.P: Na pewno się nie poddawać i nie dawać się demotywować, bo sam miałem wiele myśli, żeby już odpuścić, że może jednak to nie jest dla mnie. Cieszę się, że mimo to w tym zostałem. Jeszcze nie raz będą jakieś myśli zwątpienia, ale myślę, że jeżeli to jest coś, co chce się osiągnąć, to tak naprawdę jak ze wszystkim, nie tylko z muzyką, myślę, że warto w to brnąć. Muzyka jest czymś, co mnie napędza i daje mi motywację. Czuję, że po prostu się w tym spełniam. Także, jeżeli ktoś czuje, że muzyka jest dla niego, to nie może się poddawać, a przede wszystkim musi ćwiczyć jak najwięcej.

P.K: Jakie macie plany po premierze albumu? Przewidujecie koncerty?

M.P: Chcielibyśmy na pewno je zagrać, ale odszedł od nas Kacper i Szymon, więc chcemy też mimo wszystko odbudować ten skład. Powoli już zaczynamy pracę nad nowymi utworami, więc na pewno będziemy chcieli wydawać nowe rzeczy. Mamy nadzieję, że jeszcze w tym roku uda się, już z nowym składem, zagrać chociaż kilka koncertów.

P.K: Ciężko jest znaleźć nowych członków zespołu?

M.P: Basistę już znaleźliśmy, jeszcze tak naprawdę poszukujemy perkusisty, co jest już cięższą robotą. O ile basistów, gitarzystów, wokalistów jest jeszcze jakoś w miarę łatwo znaleźć, tak dobrych perkusistów jest bardzo mało.

P.K: Jest kwestia znalezienia odpowiedniego perkusisty dla waszych brzmień, czy obecnie jest deficyt perkusistów na polskim rynku muzycznym?

M.P: Trzeba przede wszystkim się zgrać. Znaleźć kogoś do zespołu mimo wszystko nie jest łatwo. Zależy nam, aby ta osoba też była oddana temu, co robimy i chciała grać z nami dłużej niż 2/3 sesje na próbie. To też nie oszukujmy się wymaga czasu, energii i pieniędzy od każdej osoby z zespołu. Ludziom się tak wydaje, że po prostu idziemy i zagramy koncert, ale zanim do tego dojdzie potrzeba wiele prób, spotkań i poświęconego czasu.

P.K: Czyli przede wszystkim ważne jest dla was złapanie z tą osobą dobrego vibe’u?

M.P: Ważne jest, żeby znaleźć osobę, której taki rodzaj muzyki będzie odpowiadał. Ja na przykład nie chciałbym osobiście grać tego, czego nie lubię, jak np. popu, bo po prostu tego nie słucham. Nie kręci mnie to i nie jest w moim stylu. Nasz basista odszedł, ponieważ przyznał, że po prostu nie czuje tego, więc ważne jest, żeby robić to, co się kocha.

P.K: Ostatnie pytanie na dziś. Kiedy myślisz o sobie tak za 5-10 lat, to gdzie siebie widzisz?

M.P: Na pewno dalej chciałbym tworzyć muzykę i grać koncerty. Mam nadzieję, że już wtedy będę miał ze 3 albo ze 4 albumy na swoim koncie i zdecydowanie większe doświadczenie. Mam nadzieję, że mój wokal będzie jeszcze lepiej brzmiał niż ten obecny i będę się po prostu dalej rozwijał. Także widzę siebie dalej na scenie i dalej z zespołem.

P.K: Dziękuję za rozmowę.

M.P: Dziękuję

Fot. nagłówka: Oficjalna strona na Facebooku Farewell to Lies

O autorze

Studentka Dziennikarstwa Międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Miłośniczka muzyki, koncertów i widowisk teatralnych, ale przede wszystkim pozytywna osoba, poszukująca swojej drogi w tym zwariowanym świecie.