W tradycji polskiej ukuł się obraz chłopa, który kocha swoją ziemię, jak nic innego. Tak ja, otwieram dzisiaj podręcznik do historii i przeglądam niedokończony, ledwo napoczęty — a już potwornie długi, rozdział. Opowiada on w niezwyczajny sposób przeciętne dzieje ucznia, który przybył do mistrza, by doskonalić rzemiosło. Wstaje jeszcze przed świtaniem, nim zapieje kur raz trzeci. Niby żeglarz na otwartej wodzie, w której nie dostrzegasz dna, swobodnie dryfuje podług prądów słów, w poszukiwaniu pełnych i zupełnych zdań. Dzisiaj widzę i w zasięgu ręki mam moją ukochaną ziemię. Właśnie spulchniam ją sensem. To uduchowiona gleba.
Czas jest sędzią sprawiedliwym, który…
Upływ czasu to zjawisko sprawiedliwe. Równe wobec każdego, jednak przedziwne, bo niezwykle niepłynne w swojej jednolitości. Trzy lata dla osoby, która przeżyła prawie cały wiek, to jak ulotna chwila, którą chciałoby się przeżyć jeszcze raz. Natomiast, dla nowo dorosłego człowieka, który tak w zasadzie dopiero zaczyna zderzać się ze światem i zjawiskiem starzenia, to ogrom czasu. Nieodgadnione dla mnie będzie, jak mogę cierpieć nudę przez kilka godzin, by wstać następnego dnia z bagażem trzech lat publicystycznych doświadczeń na karku. Czasami pozwalam sobie wtedy na sentymentalny powrót do artykułów słusznie minionych. Przeglądam to, co kiedyś uważałem za prawie doskonałe, a dziś widzę jako złe i niedojrzałe. Czas jest sędzią sprawiedliwym, ale przy tym surowym. Spodziewałem się tak dotkliwego wyroku, ale niekiedy czuję wręcz niesmak do dawnych, upadłych ideałów. Takie chyba jest życie. Należy się spodziewać niemożliwego. I zbyt dużo nie myśleć zawczasu.
Pisać może każdy. Naprawdę.
Porównanie do rzemieślnika z pierwszego akapitu to nie przypadek. Jestem zdania, że sztukę pisania da się wypracować. Co prawda, nierzadko wymaga to ogromu ciężkiej pracy i wieloletniego poświęcenia, ale z pewnością da zauważalne efekty. Przywołam tutaj słowa Setha Godina — kogoś na kształt boga dla myśli marketingu. Przynajmniej tak uważają Amerykanie, co nie oznacza, że trzeba podzielać ich zdanie. Najlepiej byłoby i najpiękniej, gdyby każdy mógł powiedzieć coś od siebie. Gdyby każdy był indywidualistą. A nie, podążając za ludem, zlewał się z byle jakim, jednakowym tłumem. Wracając do sedna, autor przedziwnego bloga, którego prowadzi od lat, mówi (zapewne nie on jeden), że należy pisać dokładnie tak, jak się mówi. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Co prawda lewą brzydziej niż prawą, ale to też kwestia praktyki. Reasumując: pisać może każdy, przy czym jednemu przyjdzie to tak łatwo, jak smarowanie kromki mięciutkim masełkiem, a drugi poświęci rozwojowi tej umiejętności pół życia, a nigdy nie osiągnie poziomu tego pierwszego. Z pewnością będzie pisał dobrze, a to, że braknie w tych skrzętnie ułożonych słowach krzty geniuszu, nie jest powodem do dyskwalifikacji.
Niejedna droga prowadzi do Rzymu!
To stwierdzenie może być uznane za truizm, ale uważam, że warto się nad nim pochylić, bowiem każdy, zanim wyklaruje swój styl pisania, opiera się na kalkach i schematach, które mu szczególnie odpowiadają. Dam tutaj przykład z własnego życia. Uważam, że jako wierszokleta, który już odchorował wiek dziecięcy, wykiełkowałem w sobie jakąś tożsamość. Liryczne „ja”, które jest wyjątkowe. Przy czym dalej zauważam w swoich wierszach bardzo silny wpływ moich ulubionych poetów. Nie ma w tym na ten moment znamion zła, bo to jeszcze nie ten czas, ale z pewnością będę dążył do pozostawienia w swoim warsztacie tylko niezbędnika każdego z tych mistrzów, konstruując na bazie tego twórcze indywiduum. Za to, jeżeli chodzi o formę publicystyczną, etap składania pióra mam już w większej mierze za sobą. Po prostu wiem, że piszę świadomie. Nie wszystko osiąga taki poziom merytoryczno-literacki, na jaki liczę, choć na ogół moje pisanie mnie nie zawodzi. Nie zdarza się, żebym wstydził się tekstu, który napisałem w przeciągu ostatniego roku, natomiast przy wcześniejszych, z rzadka, ale jednak pąs zawita na mej twarzy.
Zło dobrem równoważ.
Kocham swoje długie i zawiłe zdania, choć i dla mnie bywają od czasu do czasu podczas kolejnych czytań niezbyt zrozumiałe. Wiem, że nie jest to szczególnie mile widziana cecha tekstu. Próbowałem wielokrotnie dokonać odchwaszczenia, oddzielić ziarno od plew i kończyło się to niezbyt dobrze. Aż wreszcie znalazłem w księgozbiorze Filii Młodzieżowej Biblioteki Miejskiej im. dra Władysława Biegańskiego w Częstochowie pozycję obowiązkową dla każdego, kto w szerszym zakresie posługuje się słowem pisanym. „Jak dobrze pisać. Od myśli do tekstu”. pani Jolanty Maćkiewicz to pozycja obowiązkowa dla każdego słowo-, czy tekstofila. Nie jest może szczególnie łatwa w odbiorze, ale przedstawione w niej porady podparte są licznymi przykładami, co bardzo osobiście doceniam. Tutaj znalazłem solucję mojego problemu. Staram się dynamizować tekst, przeplatając kilkudziesięciowyrazowe węże, krótkimi robaczkami. Nie zawsze trzeba zwalczać w sobie z pozoru złe nawyki. Często wystarczy znaleźć sposób na ich antropomorfizację. Drobne wady da się ukryć, to ludzka rzecz. „Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi” mawiał Napoleon Bonaparte. Do dostrzegania uszczerbków trzeba dojrzeć, a jest to stwierdzenie w mojej opinii uniwersalne, łatwo przekładalne na każdą możliwą dziedzinę życia.
Pasja nierzadko pasją bywa.
Szczególnie w przypadku przeróżnych form artystycznych, które przez fakt przenoszenia emocji autora uwypuklają te, które często chciałoby się schować do szafy i o nich szybko zapomnieć. Od razu widać, gdy coś jest dziełem przymusu, a nie własnych chęci. Kryzys twórczy porównałbym, być może na wyrost, do choroby wieku — weltschmerzu. Oponent godny pojedynku, który nadchodzi w najmniej spodziewanym momencie. Najgorsze co można zrobić w takiej sytuacji, to poddać się bez walki. Nie mówię o tym, by zaraz brać kaliber 9 milimetrów do rąk i szukać sekundanta, ale potraktować to raczej jak zmagania z przeziębieniem. Tak czy siak, odrętwienie potrwa jakiś czas i nie sposób wcześniej się wybudzić ze śpiączki. Każde takie zwycięstwo to podwaliny kolejnych wspaniałych czynów, fundament dla nowych łuków triumfalnych. Tu, jak wyżej, zahaczam o coaching. Całe szczęście tylko delikatnie się o niego ocieram niby kot o nogawkę właściciela. Sedno tej myśli leży w zupełnie przyziemnej rzeczywistości, takiej, jaka nas codziennie otacza. Zmuszanie się do czegoś, podczas gdy cały świat próbuje nas od tego odwieść, nie jest najszczęśliwszym wyborem i przynosi więcej szkody niż pożytku. Art brut życia, na nieszczęście ludzi, często nie pozwala wybierać.
Niech żyje tekst!
Tak chciałbym zakończyć tę podróż. Krótkim wezwaniem do wielbienia zapisanego, bowiem to, co przyjął papier, nie zginie, choćby i dookoła gorzały ognie, godne piekielnych, grzejące otoczenie do magicznej bariery 451 stopni Fahrenheita. Dzisiaj odskocznia, od polityki i codzienności. Dryf w oniryzm, krainę dostępną w zasięgu ręki, po którą mało kto sięga. Mijają trzy lata, odkąd mogę nazywać się z dumą dziennikarzem-publicystą. Stworzyłem sobie w tym czasie mikroświat, który chętnie i regularnie odwiedzam. Mikro kroczkami przemieszczam się do przodu, w poszukiwaniu mety — nieistniejącego celu. To momentami sielankowa droga złotymi polami, choć przychodzą i momenty jak z mitu o Syzyfie. Dzisiaj na talerzu wreszcie ja, okraszony smalcem ze skwarkami. Mam nadzieję, że to syte danie pozostawi niedosyt na kolejne trzy lata. Może tym razem dłużej, w końcu z wiekiem na kalendarz patrzy się zupełnie inaczej. Nie zostawię po sobie wielokropka, jakiegoś niedopowiedzenia. Właśnie exegi monumentum aere perennius, podczas gdy nasza przygoda dobiegła końca. Żegnam Państwa. Bilety można zachować na pamiątkę.
O autorze
Uczeń II klasy IX LO im. C. K. Norwida w Częstochowie. W redakcji od samego początku. Pasjonat sportu, początkujący sędzia piłki nożnej. Lubi przeczytać dobrą książkę. Poza tym fan gier strategicznych i RPG. Zwolennik ruchów lewicowych. Laureat Częstochowskiego Przeglądu Poezji "Zapałki 2021". Autor bloga co-dziennik.pl